Bogini, rzecz jasna, natychmiast przyjęła ludzką postać, która nie
wzbudzała większych podejrzeń. Twarz utraciła nieco ze swoich ostrych kształtów
na rzecz bardziej zaokrąglonego podbródka i mniej wyrazistych kości
policzkowych. Artemis zdawała sobie sprawę z tego, że dzięki temu wyglądała na
młodą, niewinna dziewczynę. Smukłe ciało bez widocznie zarysowanych mięśni
sprawiało wrażenie słabego, ale właśnie na tym jej zależało. Ludzie powinni
uważać ją za nieszkodliwą i zwyczajną. Lśniące niczym tarcza księżyca włosy
nieco zmatowiały, zachowując jednak swój śnieżnobiały kolor. Artemida miała
pewne pojęcie o zwyczajach ludzi i wiedziała, że żadna barwa nie była w stanie
ich zaskoczyć. W swoim długim życiu zdołała zobaczyć sporo nietypowych
rozwiązań, dlatego farbowanie włosów nie stanowiło dla niej tajemnicy.
Prychnęła. Dlaczego ktoś miałby chcieć wpływać na swoje naturalne piękno?
Opinia bogini nie miała większego znaczenia. Przybranie ludzkiego
wyglądu było konieczne, jeśli Artemida nie chciała ściągać na siebie całej
uwagi. Zamierzała odnaleźć thanásima, ale to ona powinna być łowcą, a nie
odwrotnie.
Potrzebowała się skupić. Nadal nie czuła więzi z Apollem, przez co jej
niepokój wzrastał. Nigdy wcześniej nie doświadczyła czegoś takiego. Zdarzało
jej się ignorować połączenie z bratem bliźniakiem – zwykle, gdy próbował
powstrzymać ją przed porywczymi i niebezpiecznymi pomysłami. Zawsze jednak
wystarczyło sięgnąć w głąb siebie, żeby wyczuć jego świadomość na obrzeżach
umysłu. Teraz Artemidę otaczała głucha pustka. Nie czuła lekkiego drżenia,
ciepła ani ciągnięcia, które pojawiały się w obliczu różnych emocji brata.
Kobieta – dziewczyna – odetchnęła i poprawiła kołczan wiszący na
ramieniu. To nie był dobry czas na ponure rozmyślania. Thanásima z całą
pewnością musieli pojawić się w tym lesie, kiedy opuścili Olimp. Nie istniała
inna droga, a Artemida zamierzała dowiedzieć się, w którym kierunku wrogowie
odeszli z jej bratem. Być może dla innych przeczesywanie tak dużego terenu
wydawałoby się stratą czasu, ale bogini po raz pierwszy od dłuższego czasu
odetchnęła pełną piersią. Las. Czuła go każdą komórką składającą się na jej
ludzkie ciało. Marzyła o tym, żeby urządzić polowanie ze swoimi nimfami, a po
nim rozłożyć się na polanie skąpanej w jasnych promieniach słońca
przedzierających się między gałęziami drzew. Radość z ponownego przebywania
poza Olimpem tłumił w niej skutecznie niepokój o Apolla. Obiecała sobie, że po
jego uwolnieniu razem spędzą cały dzień poza granicami pałacu.
Artemida wiedziona przeczuciem skierowała się na północ. Jej stopy
odziane w delikatne skórzane buty o giętkiej podeszwie nie wydawały niemal
żadnych dźwięków w zetknięciu z poszyciem. Przypadkowy przechodzień mógłby być
zaskoczony tak nietypowym widokiem – subtelną dziewczyną kroczącą w środku
głuszy z łukiem na plecach – ale pojedynczy gap nie byłby problemem. Bogini
była gotowa przebić go strzałą, w razie gdyby okazał się niewygodnym świadkiem.
Nie mogła ryzykować zdradzeniem, jednak misja uratowania brata była
najważniejsza.
- Dokąd
odeszli, kochana? – odezwała się dźwięcznym głosem Artemida. – Gdzie są ci, którzy
spłoszyli resztę twojego stada?
Łania ponownie zastrzygła uszami, jakby zrozumiała pytanie bogini. W
rzeczywistości jednak zwierzę wiedziało, czego oczekiwała Artemida, choć ludzki
język był dla niego tajemnicą. Rozmowa z nim była zgoła inna od konwersacji
prowadzonych z księżycem. Ten drugi był wyniosły i zimny; odpowiadał tylko
wtedy, kiedy miał na to ochotę. Łania nie mogła wprawdzie rozmawiać, ale
zamierzała pomóc bogini z pokorą. Nie rozumiała, kim była Artemida, a mimo to
czuła przed nią respekt, który skłaniał do współpracy.
Zwierzę obejrzało się na krzew, za którym kryło się chwilę wcześniej.
Jego gałęzie bujne obsypane były czerwonymi owocami stanowiącymi wyrazisty
akcent kolorystyczny w zdominowanym zielenią lesie. Łania niespieszne podążyła
w tamtą stronę z boginią u boku. Artemida w czasie drogi obserwowała otaczające
ją zarośla z uwagą, chłonąc jak najwięcej szczegółów. Nic jednak nie wskazywało
na obecność wroga teraz czy kiedykolwiek wcześniej. Thanásima albo nie znaleźli
się w tej części lasu, albo byli doskonale przygotowani. Artemida czuła się jak
okradziona osoba, w której domu nie ma żadnych śladów włamania.
Po przejściu niemal kilometra do łani i bogini dołączył młody jelonek.
Głowę trzymał nisko przy ziemi, sprawiając wrażenie, jakby kłaniał się
kobiecie. Artemida pogładziła go łagodnie po kłębie, nie przerywając marszu.
Kilka chwil później spomiędzy drzew wyskoczył kozioł z wąskimi parostkami
ledwie wystającymi nad uszami. Zwierzę zawahało się na ułamek sekundy, ale
szybko dołączyło do ich oryginalnego zbiorowiska. Artemida czuła, że zmierzali
w dobrym kierunku. Najwyraźniej po kolei natykali się na sarny należące do
rozproszonego stada. Bogini nie przestawała z uwagą śledzić wszystkich mijanych
drzew, krzewów i paproci.
Niespodziewany szelest przerwał błogą ciszę lasu i spłoszył wszystkie
sarny. Zwierzęta czmychnęły w kierunku przeciwnym do źródła hałasu, w kilka chwil pozostawiając Artemidę samą
sobie. Bogini nie przejęła się jednak utratą towarzyszy – wiedziała, że wrócą.
Zamiast tego płynnie chwyciła za strzałę i nałożyła ją na cięciwę. Instynkt
podpowiadał, żeby zaatakowała, zanim wróg się zbliży, ale Artemis uciszyła go
natychmiast. Była ciekawa. Zresztą celowanie na oślep nie miało najmniejszego
sensu w przypadku thanásima.
Szelesty rozlegały się coraz bliżej, aż bogini była w stanie dostrzec
postać człowieka przedzierającego się przez zarośla. Natychmiast opuściła łuk,
pozostając w gotowości. Śmiertelny nie miałby z nią najmniejszych szans.
Wreszcie człowiek pokonał ostatnią linię krzewów i Artemida mogła mu
się lepiej przyjrzeć. Był wysoki i wątło zbudowany, choć bogini starała się nie
porównywać go do Apolla czy Aresa. Mężczyzna nie dorównywał jednak nawet
Heraklesowi ani Perseuszowi. Artemis nie potrafiła spojrzeć na niego przez
pryzmat ludzkich standardów. Młodą twarz porastał krótki zarost, a nos był
nieco za szeroki, ale wzrok bogini przykuły przede wszystkim oczy człowieka.
Miały odcień liści lauru, w jaki zamieniona została Dafne. Na wspomnienie
ukochanej brata, Artemida poczuła ukłucie tęsknoty.
- Zgubiłaś się?
Artemida ledwie powstrzymała się przed lekceważącym uniesieniem brwi.
- A ty się
zgubiłeś? – Odbiła piłeczkę.
Mężczyzna zamrugał dwukrotnie i lekko się uśmiechnął. Następnie poprawił
ramiączko gigantycznego plecaka, jakby chciał zwrócić na niego uwagę i powiedział:
- Biwakuję.
- Tak jak i ja.
Człowiek z powątpiewaniem otaksował jej ekwipunek.
- Więc gdzie twoje rzeczy?
- Oddaliłam się
od obozowiska. – Artemida kłamała bez mrugnięcia okiem. Mogła przebić oko tego
człowieka strzałą i odejść bez marnowania czasu. Coś jednak nie pozwalało jej
tego zrobić. – Powinnam już iść.
- Zaczekaj!
Mężczyzna pospiesznie podszedł bliżej, przelotnie zerkając na jej broń.
- To cosplay
czy co? – Przechylił z zainteresowaniem głowę, ale zaraz kontynuował: – Nie
powinnaś chodzić tu sama. Las bywa niebezpieczny.
- Dam sobie
radę.
- Mogę
odprowadzić cię do obozu – zaoferował mężczyzna, nie zważając na to, że
Artemida usiłowała go zbyć. – W którym to kierunku?
- Nie
potrzebuję pomocy.
Artemis nie zachowywała się jak typowa dziewczyna w takich
okolicznościach. Nie czuła strachu przed otaczającym ją lasem ani nieznajomym mężczyzną
naciskającym na towarzyszenie jej. Widziała, jak człowiek próbuje zrozumieć, co
było z nią nie tak. Nie dała mu jednak dojść do żadnych wniosków. Odwróciła wzrok
od mężczyzny i podążyła w kierunku, w jakim wcześniej prowadziły ją łanie. Zamknęła
oczy, usiłując się skupić na naturze wokół. Sarny z pewnością nie uciekły
daleko. Jeśli tylko je wyczuje, przybędą.
- Hej!
Okrzyk i głośne kroki za jej plecami sprawiły, że Artemida szybko
uniosła łuk, obracając się na pięcie. Mężczyzna zatrzymał się natychmiast,
widząc wycelowaną w siebie strzałę. Uniósł ręce.
- Spokojnie. Nie
zamierzam cię skrzywdzić, chciałem tylko pomóc. – Wzrokiem przeskakiwał między
jej twarzą, a bronią. – Możesz to opuścić?
Biedny człowiek nie zdawał sobie sprawy, że Artemida mogła go zabić równie
szybko z uniesionym, jak i opuszczonym łukiem. Pewnie nawet nie zdążyłby
mrugnąć. Kobieta jednak posłuchała, zaskakując samą siebie. Właściwie to nie
chciała zabijać tego człowieka.
- Nie mam czasu
na rozmowy – odezwała się, marszcząc brwi. – Zostaw mnie tutaj.
- Nie chcę cię
mieć na sumieniu – zaoponował mężczyzna. – Może i masz broń, ale w tym lesie
mogą się czaić naprawdę niebezpieczne stworzenia.
Co by zrobił, gdyby wiedział, że najniebezpieczniejszą istotą w
promieniu wielu kilometrów była właśnie ona?
Artemis tym razem nie wysiliła się nawet na odpowiedź. Jednym ruchem
schowała strzałę do kołczana, odwieszając łuk na ramię. Mężczyzna drgnął nerwowo
przez jej gwałtowny ruch, ale szybko zreflektował się i wyprostował. Kącik ust
bogini lekko drgnął. Ludzie byli zabawnymi istotami. Artemida nie mogła jednak
pozwolić sobie na zbytnie rozproszenie. Obróciła się więc ponownie i ruszyła we
wcześniej obranym kierunku. Tym razem nie zareagowała, gdy rozległy się za nią
kroki.
- Uparta jesteś,
co? – zagadnął człowiek. – Więc rozumiesz, że nie mogę cię zostawić. Ja też
lubię obstawać przy swoim.
Bogini nie odpowiedziała. Postanowiła już wcześniej nie zabijać
mężczyzny i nadal nie zamierzała zmieniać zdania. Nie rozumiała, skąd u niej to
nietypowe miłosierdzie, choć członkowie jej rodziny miewali już słabostki do
ludzi. Tyle, że jej to nigdy nie dotyczyło.
Poszukiwania brata nie były jednak odpowiednim czasem na tego typu
rozmyślania. Pozwoliła więc zaakceptować swoje położenie i w milczeniu
pogodziła się z towarzystwem.