poniedziałek, 18 października 2021

Bogini księżyca i śmierci cz. 10

Aleks skłamałby, twierdząc, że zupełnie nie zawahał się przed podążeniem za nową znajomą. Nie rozumiał nic z tego, co właśnie wydarzyło się na jego oczach. Niewiele brakowało, a zginąłby na miejscu – zauważył zmierzający ku niemu nóż dopiero wówczas, gdy strzała wypuszczona przez Ami strąciła go z toru. Wcześniej Aleks brał łuk i kołczan za elementy stroju inspirowanego jakimś anime albo inna głupotą, ale w tamtej chwili pierwszy raz przemknęło mu przez myśl, że być może białowłosa dziewczyna wcale nie była taka bezbronna. Ile razy usiłowała przekonać go, że doskonale daje sobie radę sama? Wątpił, by przypadkiem uratowała mu życie. Pewności, że to nie szczęśliwy traf nabrał, gdy podszedł do noża i podniósł go z ziemi. Ślad po strzale znajdował się idealnie pośrodku ostrza.

Co tu się wyprawia?

Młody mężczyzna szybko wyrwał drugi nóż z pnia dębu i zgarnął po drodze strzałę Ami. Nie zastanawiając się już dłużej, pobiegł za dziewczyną. Nie miał zielonego pojęcia, kto próbował ich zabić ani czemu Ami postanowiła gonić tę osobę. A już tym bardziej nie pojmował, czemu się w to pakował. Przecież mógł zostawić tę zwariowaną dziewczynę i uciec jak najdalej stąd. Nie był jednak pewien, czy później potrafiłby spojrzeć na siebie w lustrze. Kim by nie była Ami, obiecał, że jej nie porzuci.

Był zaskoczony, jak długo szedł przez zarośla, podążając po śladach pościgu. Widział połamane gałęzie i rozdeptane kępy trawy, które prowadziły go w głąb lasu. Choć tyle kilometrów od cywilizacji ciężko było stwierdzić, gdzie dokładnie znajdowało się serce tej puszczy. Od spotkania z Ami ani razu nie sprawdził swojego położenia na mapie.

Przeszywający wrzask przetoczył się przez las, sprawiając, że Aleks zamarł w pół kroku. Ciężko było mu ocenić, czy głos mógł należeć do jego nowej znajomej. Równie dobrze krzyczeć mógł tajemniczy napastnik lub ktoś zupełnie inny. Mimo to Aleksa oblał zimny pot. Co tam się działo?

Przyspieszył krok, choć w naturalny sposób czuł potrzebę zawrócenia. Nie zmieniał tego fakt, że w rękach trzymał dwa noże oraz strzałę z ostrym grotem.

Między drzewami Aleks dostrzegł skuloną sylwetkę o włosach w kolorze księżyca w pełni. Dziewczyna klęczała na ziemi, opierając się na dłoniach. Nagle machnęła ręką i warknęła ze złością, najwyraźniej zupełnie nie zauważając towarzystwa. Kiedy przesunęła dłonią po twarzy, mężczyzna zrobił niepewny krok do przodu.

- Ami?

Plecy widoczne przez cienki materiał natychmiast się spięły. Dłoń dziewczyny opadła z powrotem na ziemię, ale Ami nie spojrzała na mężczyznę stojącego za nią.

- Mówiłam, żebyś uciekał.

Aleks odetchnął ciężko. Ile razy mieli odbywać podobną rozmowę?

- Wplątałaś się w trudną sytuację – odezwał się, stojąc nadal na swoim miejscu. – Znalazłaś się w jakimś niebezpieczeństwie, rozumiem, ale…

- Nie – przerwała mu ostro. Dlaczego nie chciała na niego spojrzeć? – Problem w tym, że nie rozumiesz, Aleks. To ciebie nie dotyczy. Mało brakowało, a byłbyś martwy. Nie mam…

- Dziękuję za to – wtrącił równie bezczelnie. – Uratowałaś mi życie i już zawsze będę miał u ciebie dług wdzięczności. Pozwól więc, że…

- Nie masz żadnego długu!

Ze złością uniosła głos. Wreszcie też obejrzała się przez ramię, obrzucając go wściekłym spojrzeniem. Jej skroń znaczył ślad ziemi, który musiała zostawić umorusaną dłonią. Przez chwilę wyglądała naprawdę dziko i Aleks nie pierwszy raz zadał sobie pytanie, kim tak naprawdę była.

- Nie mam zamiaru mieć cię na sumieniu – ciągnęła. – Nie wiem, czy jesteś zwyczajnie głupi, czy niemożliwie naiwny, ale ja nie potrzebuję bohatera. Ani tym bardziej dodatkowego ciężaru, którym musiałabym się przejmować.

Ciężko było nie zauważyć urazy, która przemknęła po twarzy Aleksa. Może nie poruszał się po lesie cicho jak duch i nie zareagował odpowiednio szybko na atakującego ich napastnika, ale nie uważał, żeby był tak zupełnie bezużyteczny. Gdyby Ami od początku powiedziała mu, co się dzieje, mógłby lepiej się przygotować na tego rodzaju okoliczności.

Dziewczyna zreflektowała się, widząc reakcję Aleksa. Wstała i spojrzała mężczyźnie prosto w oczy.

- Słuchaj, lubię cię – wyznała ku własnemu zaskoczeniu. – Jesteś sympatyczny i miło spędza się z tobą czas, ale ja nie mam teraz do tego głowy. Muszę coś załatwić, a ty nie powinieneś w tym uczestniczyć. Więc przepraszam, ale… dalej muszę iść sama.

Przez kilka chwil stali naprzeciw siebie bez ruchu. Aleks trawił słowa dziewczyny, szukając wyjścia z tej sytuacji. Nie chciał jej porzucać. Znali się zaledwie kilka godzin i ciężko było nazwać to szczególnie owocną relacją, ale czuł przemożoną chęć, żeby dalej towarzyszyć Ami. Może był to dziwny przejaw opiekuńczości, a może po prostu ciekawość, dokąd to wszystko prowadziło. Nie wykluczał też faktu, że dziewczyna zwyczajnie mu się spodobała i wszystkie te myśli powodowane były głupim, niedojrzałym zauroczeniem.

Aleks westchnął. Nie mógł przecież na przekór Ami podążać za nią krok w krok. To znaczy, oczywiście, że mógł, ale nie był psychopatą. Dość już upierał się przy swoim. Jeśli dziewczyna nie życzyła sobie jego towarzystwa to kimże był, by się sprzeciwiać?

W milczeniu skinął głową.

- Dziękuję – powiedziała Ami, a w jej głosie rzeczywiście słychać było wdzięczność. – Mimo wszystko, miło mi było cię poznać. Żegnaj.

Nie zaczekała na jego reakcję, choć Aleks pomyślał, że może to i lepiej, bo nie wiedział, co mógłby odpowiedzieć. Nie lubił się żegnać. Zawsze był dość samodzielny i świadomie wybierał samotność, ale miał dom i chętnie do niego wracał. Jego bliscy szanowali potrzebę włóczenia się po lasach, górach, a kilkakrotnie nawet pustyniach, choć nie do końca rozumieli tego rodzaju zainteresowania. Dla nich prawdziwe wakacje oznaczały hotel, drinki i zorganizowane wycieczki z doświadczonymi przewodnikami. Kiedy Aleks w wieku osiemnastu lat poinformował ich o pierwszym wyjeździe, matka była bliska zawałowi. Mimo jej lamentów i próśb, chłopak nie zmienił zdania i kilka dni później stanął w drzwiach domu rodzinnego z dużym plecakiem przerzuconym przez ramię. Spojrzał wtedy na rodziców i powiedział:

- Nie żegnam się, bo za dwa tygodnie widzimy się z powrotem.

Dopiero kilka miesięcy później matka przyznała mu się, że w chwilach zwątpienia powtarzała sobie te słowa jak mantrę. W końcu, jeśli się nie pożegnali to musieli znów się zobaczyć, prawda? Aleks nie kwestionował jej punktu widzenia i od tego czasu „nieżegnanie się” było ich tradycją.  

Patrząc na Ami, która odwróciła się do niego plecami i ruszyła dalej w las, młody mężczyzna szepnął:

- Nie żegnam się.

Może było to naiwne i głupie, a Ami miała co do niego rację. Rodzinna tradycja sprawiła jednak, że pożegnania nie chciały przejść Aleksowi przez gardło. Wbijał wzrok w plecy dziewczyny, dopóki nawet jej jasne włosy nie zniknęły wśród półmroku lasu. Potem opuścił wzrok i z zaskoczeniem odkrył, że w dłoniach nadal trzymał dwa noże o ciemnogranatowych rękojeściach oraz strzałę o brązowo-szarym drzewcu. Jego uwagę przyciągnęło żłobienie przy lotkach. Uniósł strzałę, żeby lepiej widzieć. W sprawnie wyrytym zwierzęciu rozpoznał łanię z pyskiem dumnie zwróconym ku górze. Wyglądała, jakby wpatrywała się w niebo.

Aleks pokręcił głową, myśląc o jeleniach, które towarzyszyły jemu i Ami jeszcze jakiś czas wcześniej. Czy naprawdę istniały tego rodzaju zbiegi okoliczności? Tknięty jakimś nostalgicznym odruchem zrzucił plecak z ramion i wsunął strzałę między gumki spinające zewnętrzną kieszeń. Noże wrzucił do bocznej kieszonki wzmacnianej skórą. Przy odrobinie szczęścia miał nadzieję nie zniszczyć zanadto plecaka swoimi zdobyczami. Żal było wyrzucać dobrej jakości broń, która mogła przydać się podczas jego licznych wycieczek. Poza tym, choć Aleks głośno by się do tego nie przyznał, chciał, żeby strzała i noże przypominały mu o zaskakującej dziewczynie zdolnej kroczyć z dzikimi zwierzętami.

wtorek, 5 października 2021

Bogini księżyca i śmierci cz. 9

     Trzeba było przyznać, że Aleks był nie najgorszym piechurem. Z łatwością dotrzymywał kroku bogini w ludzkiej skórze, która nieprzerwanie podążała za swoimi wiernymi towarzyszami. Jelenie nadal otaczały ją posłusznie, prowadząc śladami thanásima i Apolla. Aleks co jakiś czas obrzucał zwierzęta niepewnym spojrzeniem, jakby zastanawiał się, co tu się w ogóle działo.

- Ami?

Bogini zerknęła na niego przez ramię. Znów przesunął wzrokiem po jeleniach.

- Dokąd to wszystko zmierza?

Artemida zajrzała w oczy mężczyzny i uśmiechnęła się bez cienia radości. Czyżby Aleks wreszcie zaczął rozumieć, że lepszym rozwiązaniem byłoby zawrócenie?

- Nie mam pojęcia – powiedziała szczerze.

- Ale rozumiem, że masz zamiar iść za nimi?

Ręką wskazał trzy jelenie kroczące z Artemidą. W jego głosie pobrzmiewało niedowierzanie i bogini wiedziała, że mężczyzna naprawdę był zszokowany. Artemis właśnie przeczyła wszystkiemu, co dotychczas widział. Gdyby ludzie nie byli tak ślepi na otaczającą ich prawdę, w tej właśnie chwili Aleks powinien już zrozumieć, że nie towarzyszyła mu śmiertelniczka. Oni woleli jednak zapomnieć i całkiem odsunąć od tego, co wykraczało poza ich rozumowanie. Na ogół wszystkim bogom bardzo to odpowiadało, Artemidzie jednak ciężko uwierzyć było w taką ignorancję.

- Mówiłam już, Aleksandrze, nie musisz mi towarzyszyć.

- Mówiłem już, Ami, nie pozbędziesz się mnie tak łatwo – odparował, naśladując jej ton.

Artemida westchnęła i odwróciła od niego wzrok, ale na ustach zatańczył jej lekki uśmiech. Słaby podmuch wiatru poruszył luźnymi kosmykami przy twarzy i bogini odgarnęła je za uszy. Aleks nie odrywał od niej wzroku.

- Skąd jesteś?

- Aleks – upomniała go natychmiast.

- Żadnych prywatnych pytań, jasne – mruknął z rezygnacją. – A czy zamiast tego…

- Szsz – przerwała Artemis, zatrzymując się nagle.

Aleks posłusznie zamilkł i natychmiast rozejrzał się z niepokojem, widząc, jak dziewczyna sięga dłonią w kierunku łuku przewieszonego przez ramię. Artemida starała zachowywać się jak najciszej, wciąż nasłuchując. Aleksander mówił dość głośno i mogło jej się tylko wydawać, ale mogła przysiąc, że z oddali dobiegł ją słaby trzask niby grzmot podczas burzy. Niebo było dziś jednak całkowicie czyste i bogini wiedziała, że w tej części kontynentu nie zanosiło się na żadne ulewy.

Gdyby nie pewność, że ojciec nigdy nie postąpiłby tak pochopnie, Artemida uznałaby, iż postanowił zejść na Ziemię, żeby ściągnąć ją z powrotem do domu. Ale jeśli to nie on przedzierał się przez las, to kto? Bogini przymknęła oczy, próbują wyczuć coś więcej. Na krańcach świadomości muskało ją coś na kształt drgań powietrza, jakby… dym.

- Ami? Co się dzieje?

Aleks przeskakiwał wzrokiem z zesztywniałej dziewczyny na otaczający ich las i z powrotem. Nie miał zielonego pojęcia, o co chodziło jego nowej znajomej, ale zdawał sobie sprawę, że coś było nie w porządku. Atmosfera w lesie nagle zgęstniała, w czym utwierdził go napięty ton Ami:

- Aleks, uciekaj.

Mężczyzna zmarszczył brwi. Nie podobało mu się to wszystko, ale ucieczka nie wchodziła w rachubę. Ami mogła mieć nie więcej niż dwadzieścia parę lat i choć wyraźnie wplątała się w jakąś kompletnie pokręconą sytuację, Aleks nie mógł tak po prostu jej zostawić. Dziewczyna tymczasem zdjęła z ramienia łuk i powolnym, wyważonym ruchem nałożyła na cięciwę strzałę. Cały czas wbijała przy tym wzrok w zarośla po prawej stronie ścieżki. Aleks niczego tam nie dostrzegał, ale zdecydowanie wolał dmuchać na zimne niż później żałować. Dyskretnie chwycił za nóż umieszczony w pokrowcu przymocowanym do paska spodni i stanął w lekkim rozkroku.

- Mówiłam, żebyś uciekał – powiedziała Artemis, kątem oka widząc poczynania mężczyzny.

- A ja mówiłem, że nie zostawię cię tu samej.

- Ja nie żartuję.

Aleks uśmiechnął się tylko półgębkiem, jakby bawiła go cała ta rozmowa. Bogini miała ogromną ochotę potrząsnąć nim i wrzasnąć, że zabawa się skończyła, ale przeszkodził jej trzask gałązki. Artemida wycelowała strzałę w kierunku, z którego dobiegł i zmarszczyła brwi. Thanásima nigdy nie zbliżali się w cielesnej postaci. Woleli zdezorientować ofiarę otaczającym ją dymem i dopiero wtedy przystąpić do ataku. Może tym razem bogini się pomyliła?

Tylko przypadkiem odbite światło słoneczne sprawiło, że Artemida zdążyła wypuścić strzałę i strącić nią wyrzucony nóż. Oczyma wyobraźni widziała ostrze wbijające się między oczy Aleksa. Chłopak odsunął się z opóźnieniem, przeklinając pod nosem. Na chwilę otoczył ich hałas, kiedy spłoszone jelenie czmychnęły nagle między zarośla, kryjąc się przed nieoczekiwanym wrogiem. Kolejny nóż pomknął w stronę Artemidy i bogini uchyliła się, pozwalając, żeby klinga zagłębiła się w pniu rozłożystego dębu. W ciemności naprzeciw rozległ się kpiący śmiech.

- Taka przewidywalna.

Głos wroga brzmiał czysto, ale trudno było o nim powiedzieć coś więcej. Artemida nie mogła rozpoznać płci ani wieku, nie mówiąc już o jakichkolwiek emocjach. Zupełnie nie wiedziała, co o tym myśleć.

Niespodziewanie tajemnicza postać rzuciła się biegiem między drzewami. Boginie nie czekała ani sekundy i od razu podążyła za nią, choć wszystko w niej krzyczało, że to podstęp. Nie miała jednak większego wyboru – jeśli chciała znaleźć brata, musiała zagrać w tę grę. Jeśli jej przeciwnik był thanásima, mógł doprowadzić ją do miejsca, w którym umieszczono Apollina. Jeśli nie – miała zamiar przebić mu gardło strzałą za marnowanie tak cennego czasu.

W biegu Artemida zarzuciła łuk na plecy. W razie czego pod ręką miała sztylety, a puste dłonie ułatwiały płynniejsze przemieszczanie się między krzewami i drzewami. Choć te i tak zdawały się ustępować bogini z drogi. Sprawnie przekraczała kolejne powalone pnie, wystające korzenie czy niskie gałęzie. Uciekająca postać radziła sobie nie gorzej, dlatego Artemidę ogarniała coraz większa frustracja. Sprawy nie ułatwiał fakt, że w sporej odległości za sobą słyszała nieporadne i pospieszne kroki śmiertelnika. Aleks. Co z tym człowiekiem było nie tak?

Artemidzie udało się dostrzec ciemną sylwetkę, która wskoczyła między drzewa po przecięciu owalnej polany skąpanej w popołudniowym słońcu. Wszędzie rozpoznałaby metalowe pióra, którymi nabite były naramienniki lśniącej zbroi. Artemida zmusiła się, żeby przyspieszyć jeszcze bardziej, choć wydawało jej się, że już i tak zbytnio nadwyrężała mięśnie i stawy. Była boginią, ale ludzkie ciało nawet jej stawiało pewne ograniczenia.

Odległość między nią, a thanásima zmniejszyła się odrobinę. Cienkie gałązki chwytały włosy i ciągnęły suknię, ale były zbyt słabe, żeby powstrzymać Artemidę. Bogini mknęła między drzewami i żałowała, że nie mogła choć trochę napawać się tą chwilą. Całą jej uwagę zaprzątała postać majacząca między zaroślami i myśl o Apollinie, który znajdował się już na wyciągnięcie ręki. Artemida w biegu oparła dłoń o powalony konar i przeskoczyła go jednym susem. Przed sobą dostrzegła rozprzestrzeniający się powoli dym.

- Nie! – wyrwało jej się mimowolnie.

Nie mogła pozwolić, żeby thanásima znów wyparował. To była jej jedyna szansa na odzyskanie brata.

Szybciej niż kiedykolwiek Artemida wyjęła sztylet i cisnęła nim w kierunku wroga. Zaledwie chwilę później rozległ się dźwięk ostrza wbijanego w ciało i urwany odgłos, który wydał z siebie thanásima. Postać upadła na ziemię, znikając w odmętach dymu. Bogini nawet nie zwolniła, pokonując ostatnie stopy dzielące ją od śmiercionośnego. Wpadła w sam środek kotłującego się dymu i spojrzała na leżącą przed nią postać. To była ta sama kobieta, którą widziała w pałacu, była tego pewna. Thanásima obróciła się z uśmiechem, nic sobie nie robiąc z noża wbitego w kark. I zanim Artemida zdążyła pochylić się, żeby ścisnąć gardło kobiety i zażądać zaprowadzenia do brata, śmiercionośna zniknęła.

Wrzask, jaki wydała z siebie ułamek sekundy później bogini, spłoszył wszystkie ptaki w promieniu kilku mil. Przepełniały go wściekłość i bezsilność, które jednocześnie powaliły Artemidę na kolana. Dziewczyna upadła, a z jej oczu popłynęły łzy. Była tak blisko. Właściwie już ją miała. Jakim cudem po prostu rozpłynęła się w powietrzu?!

- AGHH! – Artemida zaryła dłonią ziemię, rozsypując na boki kamienie, trawę i piasek.

         Dopiero wtedy dostrzegła, że razem ze śmiercionośną zniknął sztylet.