sobota, 23 lipca 2016

Hogwart - historie z przeszłości

Mary-Lou tego dnia była wyjątkowo podekscytowana. Przystojny Gryfon z jej rocznika, Matt Gerritsen przed tygodniem zaprosił ją, aby towarzyszyła mu w przedświątecznej wyprawie do Hogsmeade. Od rana stroiła się przed lustrem, licząc, że zatrzymają się na puchar kremowego piwa, żeby mogła zrzucić z siebie szarobury płaszcz i wełnianą czapkę.
-Lou, spóźnimy się na zbiórkę! - ponagliła ją Dorothea, dreptając niecierpliwie w miejscu.
Mary-Lou zerknęła po raz ostatni w lustro, upewniając się, że wszystko jest w porządku i wyciągnęła rękę po zielono-szary szalik, jednak równie szybko ją cofnęła. Dziś nie chciała przynależeć do żadnego z domów. Wybiegła za przyjaciółką z dormitorium.
Razem z Dorotheą poznały się, jeszcze zanim przyjechały do Hogwartu. Mieszkały po sąsiedzku w centrum Londynu i jako dzieci często bawiły się razem, a nawet odwiedzały na niedzielnych obiadach ze względu na współpracę ich ojców w Ministerstwie Magii. Po otrzymaniu listów z wielką czerwoną pieczęcią, od razu spotkały się i przegadały całe popołudnie i wieczór, snując dziecięce marzenia o pobycie w Szkole Magii i Czarodziejstwa przez najbliższe siedem lat. Oczywiście nie chciały się rozdzielać, mimo iż w ich rodzinach istniał znaczący podział: krewni Mary-Lou od pokoleń przynależeli do Revenclaw, natomiast wśród rodu Dorothei prawie nikt nie uchronił się przed przekleństwem Slytherinu. Los tak chciał, że Tiara Przydziału postanowiła z obu dziewczyn zrobić Ślizgonki. Mary-Lou czasem zastanawiała się, czy jej rodzice nie są tym zawiedzeni.
Kiedy niesamowicie zasapane dotarły w końcu na miejsce zbiórki, grupa z profesor McGonagall na czele już oddalała się w kierunku bramy Hogwartu. Przyjaciółki pospiesznie wręczyły swoje zgody profesorowi Snape'owi, który czekał na spóźnialskich.
-Trzy godziny kary - wycedził oschle, kiedy skontrolował już podpisy na zwiniątkach pergaminu.
-Ale... - Mary-Lou odwróciła się zbulwersowana. - Spóźniłyśmy się tylko chwilę!
-Sześć godzin.
Tym razem Mary-Lou zasznurowała usta i bez słowa ruszyła za resztą grupy, która już znikała za bramą. Dorothea  nie przestawała rzucać jej pełnych złości spojrzeń. Obie były przerażone tym, co mógł wymyślić profesor Snape. Kiedy na ostatnich zajęciach z eliksirów pewien gruby Puchon pomylił składniki w swoim eliksirze, Snape kazał mu go wypić, żeby na własnej skórze przekonał się, co uwarzył.Zaraz po lekcji chłopak zwymiotował w damskiej toalecie tak, że Jęcząca Marta darła się na cały Hogwart,
Nie, żeby Snape był równie okrutny dla członków własnego domu. Mary-Lou po prostu stanowiła nielubiany wyjątek spośród wszystkich Ślizgonów, którzy zresztą też nie pałali do niej miłością. I doskonale wiedziałą dlaczego, jednak nie zamierzała rezygnować z przyjaźni, jaka łączyła ją z dwoma Puchonami, Samem i Danielem, a tym bardziej z uczucia, które rodziło się między nią a Mattem. Wystarczyła jej akceptacja ze strony Dorothei, która zgodziła się traktować te znajomości spoza przynależnego domu neutralnie.
Niestety, teraz najlepsza - bo jedyna - przyjaciółka Mary-Lou wyglądała jakby za chwilę miała wybuchnąć.
-Dory, ja naprawdę strasznie, strasznie, strasznie cię przepraszam. Odwalę za ciebie całą robotę na tej karze, zobaczysz. Ja...
-Och, daj spokój - Dorothea pozbyła się morderczego spojrzenia, którego nie powstydziłby się nawet V... Sami-Wiecie-Kto. - Jesteś najgorszą Ślizgonką, jaką w życiu widziałam, ale w końcu zgodziłam się to tolerować, więc mam za swoje. A teraz leć, bo twój lew zamieni się w lodową rzeźbę, jak będzie tak długo czekał.
Mary-Lou podążyła za spojrzeniem przyjaciółki i dostrzegła chłopaka z przyjemną, karmelową twarzą do połowy owiniętą złoto-czerwonym szalikiem, opierającego się o ścianę przy wejściu do Miodowego Królestwa. Dłonie miał głęboko wepchnięte w kieszenie czarnego płaszcza, a jego mocno sfatygowane adidasy bezsprzecznie nie nadawały się na taki śnieg. Brąz grzywa opadała mu zabawnie na czoło, więc odgarniał ją zniecierpliwionym ruchem głowy kilka razy na minutę. Natomiast najpiękniejsze orzechowe oczy, jakie Mary-Lou kiedykolwiek widziała, wbijał w zaspę po drugiej stronie drogi, jakby sterta śniegu była najciekawszą rzeczą w okolicy. Matt!
-Dzięki, Dory, wiszę ci przysługę! - obiecała Mary-Lou, cmoknęła przyjaciółkę w policzek i ruszyła przez zasypaną po kostki ścieżkę.
Matt dostrzegł ją, kiedy jęknęła, zapadając się w ukrytą pod śniegiem dziurę. Ze śmiechem podszedł bliżej.
-Pomóc ci?
-Nie... trzeba... dam... sobie - sapała, gramoląc się z trudem w krótkiej spódnicy, którą założyła. - Radę.
W końcu triumfalnie stanęła tuż przed nim i uśmiechnęła się szeroko.
-Pewnie stoisz tu już dłuższą chwilę, przemarzłeś? Bo ja mam straszną ochotę na porządny kufel kremowego piwa.
Matt od razu przytaknął ochoczo i zachowując pewną odległość od Ślizgonki, ruszył w kierunku najbardziej oddalonego od centrum Hogsmeade baru. Mary-Lou chciała wziąć go pod rękę, ale szybko skarciła się w myślach. Przecież przysporzyłabym nam tylko kolejnych problemów. Ślizgoni już wystarczająco dają mi się we znaki, odkąd któryś widział nas razem nad jeziorem. Matt pewnie też nie ma łatwo, widziałam jak zaczepiali go na korytarzu. A Snape? Już wystarczająco nęka mnie za przystawanie z Gryffonami. Mary-Lou nie mogła pojąć, skąd u wszystkich taka żądza podziału, ale spędziła w Hogwarcie wystarczająco dużo czasu, żeby wiedzieć, że Ślizgoni nie mają przyjacielskich stosunków z innymi domami. Lepiej było się nie wychylać.
-Wracasz do domu na święta? - zapytał nagle Matt, wyciągając Mary-Lou z odmętów własnych myśli.
-Hm? Tak, co roku jemy obiad z rodziną Dorothei.
-To ta mała Ślizgonka, która zawsze z tobą chodzi, prawda? Słyszałem, że jej wujek został posądzony o popieranie... no wiesz.
Mary-Lou wzdrygnęła się na samo wspomnienie. Wujek Dorothei, Rabastan, został skazany na dożywotni pobyt w Azkabanie tuż po tym, jak odkryto, że to on wraz z bratem i jego żoną jest odpowiedzialny za torturowanie dwójki czarodziejów do tego stopnia, iż oboje oszaleli i zostali przeniesieni do Szpitala Świętego Munga. Cała trójka współpracowała wcześniej z Sami-Wiecie-Kim i po jego zniknięciu próbowali odnaleźć swego Pana. Zanim dowiedzieli się czegokolwiek, zostali oddani w ręce dementorów. Całe szczęście.
-To był daleki wujek. Od czasów ukończenia szkoły, rodzice Dorothei nie utrzymywali z nim kontaktu, a o jego skazaniu dowiedzieli się jedynie z gazet - Mary-Lou poczuła potrzebę obronienia przyjaciółki przed jakimikolwiek insynuacjami. - Nie mają nawet wspólnego nazwiska i pracują w Ministerstwie Magii, więc...
-Spokojnie, Lou - Matt uśmiechnął się promiennie. - O nic jej nie osądzam.
Co za ulga. Matt okazał się tak cudowny i wyrozumiały, jak Mary-Lou przypuszczała od początku. Ktoś inny mógłby nie chcieć zadawać się z dziewczyną, której najlepszą przyjaciółką była Ślizgonka spokrewniona z Lestrange'ami. Na szczęście, było to daleko idące pokrewieństwo. Poza tym, Dorothea w najmniejszym stopniu nie przypominała swoich szurniętych wujków i ciotek. Mogłaby równie dobrze pochodzić z Revenclawu, Gryffindoru albo Hufflepuffu.
Kiedy wreszcie dotarli do niewielkiego baru z krzywą tabliczką, ochoczo zajęli miejsca w kącie, gdzie w kilka sekund śnieg z ich butów zaczął zamieniać się w mokrą breję. Mary-Lou zdjęła czapkę, uwalniając idealnie platynowe włosy, które specjalnie na tę okazje poskręcała w delikatne loki. Zrzucając płaszcz na oparcie krzesła, z satysfakcją zauważyła, że Matt nie może oderwać od niej wzroku. Kaszmirowy sweterek, niezawodna czarna spódniczka i skórzane kozaczki na niedużym obcasie spisały się na medal.
-Pójdę po piwo - oznajmiła i nie zważając na protesty Matta, ruszyła w kierunku tęgiej barmanki ze szklanym okiem.
Czekając na zamówienie, lustrowała spojrzeniem zdjęcia wiszące za ladą.Widziała tam same znane postaci, jak Minister Magii czy najlepszy obrońca angielskiej drużyny quidditcha. Nie były to byle jakie zdjęcia - każde opatrzone zostało autografem z dedykacją i ciepłymi słowami dla adresata.
-Podobają ci się? - zagadnęła barmanka, stawiając dwa kufle przed Mary-Lou. - Wszyscy ci ludzie uczyli się w Hogwarcie i wpadali do mnie na kremowe piwo, licząc na ciepłe i ustronne miejsce, które zawsze im oferowałam.Tylko najwytrwalsi docierali na sam koniec Hogsmeade, żeby u mnie przesiedzieć te kilka godzin. To ich podziękowanie za lata znajomości.
Mary-Lou była pod wrażeniem. Nie miała pojęcia, że tyle znanych czarodziejów i czarownic odwiedzało ten zabity dechami bar przed nią. Wprawdzie miało to sens, bo faktycznie wnętrze świeciło pustkami, jednak barmanka nie wyglądała na przymierającą głodem. Pewnie posiadanie kilku klientów na krzyż było tutaj normą.
-Kto wie, może kiedyś i twój autograf tu zawiśnie - zażartowała szklanooka i zaczęła przecierać zakurzone kufle.
Mary-Lou odpowiedziała śmiechem, podziękowała za piwo i odwróciła się w kierunku sali. Matta jednak nigdzie nie było. 
-Twój chłoptaś przed chwilą wyszedł z dwoma mięśniakami - poinformowała ją zza pleców barmanka. Ślizgonka odwróciła się do niej zdezorientowana. - Może powinnaś sprawdzić za zapleczem. Wyglądali na takich, którzy wolą nie mieć świadków.
Mary-Lou odstawiła piwa z hukiem i wybiegła na dwór, za radą właścicielki baru zmierzając na tyły lokalu. Czarownica nie myliła się - dwóch pałkarzy Slytherinu otoczyło Matta z różdżkami w gotowości, niczym wąż chcący przyskrzynić ofiarę. Gryfon jednak nie wyglądał na przerażonego, wręcz przeciwnie: biła od niego waleczność Domu Lwa, kiedy stał spokojnie pomiędzy napastnikami. Cała trójka spojrzała na nią, kiedy kozaczki zaskrzypiały na warstwie śniegu. Mary-Lou odruchowo wyjęła różdżkę, chociaż przeczuwała, że będą z tego kłopoty.
-Lou, nie wtrącaj się - ostrzegł Matt, nawet nie kwapiąc się do jakiejkolwiek obrony.
Może to, co wzięłam za męstwo było zwyczajną głupotą?
-Cóż za bohater! - prychnął wyższy z pałkarzy, Malcolm. - Zobaczymy, jaki będziesz pyskaty, kiedy już oduczymy cię przystawiania się do cudzych dziewczyn!
Mary-Lou wybałuszyła oczy. Cudzych dziewczyn! Ha, dobre sobie! Wprawdzie pamiętała, jak Malcolm wielokrotnie zapraszał ją na randki odkąd byli na czwartym roku, jednak nigdy nie przyjęła jego oferty! Jeśli więc wyobrażał sobie, że Mary-Lou jest zajęta, to naprawdę grubo się mylił! Po dwóch latach dostawania kosza, powinien wreszcie załapać, że nie jest zainteresowana.
-Nie jestem twoją dziewczyną, Malcolm - wysyczała, próbując patrzeć na niego tym samym miażdżącym wzrokiem, który tak świetnie wychodził Dorothei. - A Matt się do mnie nie przystawia, zostaw go w spokoju. To sprawa między mną a tobą.
-Nie, to sprawa między mną a tym parszywym gnojkiem, który nie potrafi trzymać się własnego domu. Załatw go, Trevor.
Trevor bez słowa uniósł różdżkę.
-Przestańcie! - wrzasnęła Mary-Lou, ignorując ostrzeżenia i stając między Trevorem a Mattem.
-Marry-Lou, zejdź mi z drogi.
Nikt nie zdążył powiedzieć nic więcej, bo Matt z zaciśniętą pięścią skoczył do przodu i przywalił Malcolmowi w twarz z taką siłą, że ten padł w zaspie kilka metrów dalej. Widząc to, Trevor rzucił krótkie "Drętwota!", jednak Marry-Lou była na to gotowa:
-Expelliarmus!
Różdżka Trevora posłusznie opuściła jego dłoń i zniknęła gdzieś w piętrzącym się wokół śniegu. Ten nie tracąc werwy, rzucił się na Matta. Obaj upadli na ziemię obok krwawiącego z nosa Malcolma i zaczęli szarpać się za ubrania, próbując uzyskać przewagę nad przeciwnikiem. Mary-Lou próbowała ich jakoś rozdzielić, jednak za każdym razem kiedy się zbliżała, musiała odskakiwać, żeby nie zostać przez nich powalona. Przy którymś podejściu dostrzegła rękę Malcolma pełznącą w kierunku leżącej obok jego nogi różdżki.
-Accio różdżka! - zawołała, przechwytując ją w ostatniej chwili.
Malcolm spojrzał na nią dokładnie tak samo jak wcześniej Dorothea, a Mary-Lou posłała mu promienny uśmiech. Potem zwróciła się ku wciąż tarzających się w śniegu Mattowi i Trevorowi. Dobra, dosyć tego.
-Drętwota! - rzuciła, nie przywiązując wagi do swojego celu.
Matt znieruchomiał, ale zanim Trevor w ogóle to zauważył, przeturlał się z nim jeszcze kilkakrotnie, a następnie usiadł na nim okrakiem. Mary-Lou przystawiła mu różdżkę do karku.
-Złaź i się odsuń.
Chłopak posłusznie wykonał polecenie i stanął nad jęczącym z bólu Malcolmem. Oboje wyglądali jak chodzące nieszczęścia - jeden leżał na plecach z zakrwawioną twarzą i szalikiem, drugi był cały mokry, a włosy sterczały mu we wszystkich kierunkach. Mary-Lou dostrzegła lekkie rozdarcie przy jego rękawie. Mierzyła w obydwu Ślizgonów, obawiając się, że jeśli tylko spuści ich z oczu, znowu zacznie się szarpanina.
-Co tu się wyprawia? - ostry głos profesor McGonagall przywrócił wszystkich do porządku.
Wiedziałam, że będą z tego kłopoty. Mary-Lou i Trevor wyprostowali się i spojrzeli lękliwie na wysoką czarownicę zmierzającą w ich kierunku. Szklanooka barmanka czaiła się za jej plecami z nieodłączną szmatką do przecierania kufli w dłoni. Musiała zawiadomić opiekunkę Gryffindoru niedługo po tym jak Mary-Lou opuściła jej karczmę. A może, co bardziej prawdopodobne, zrobiła to dopiero kiedy usłyszała rzucane przez nastolatków zaklęcia.
-Coel, zaprowadź Hargrave'a do skrzydła szpitalnego zanim się wykrwawi - kiedy Trevor oddalił się ze skulonym z bólu Malcolmem, spojrzała na odzyskującego władzę w ciele Matta. - Doskonale. Wasza dwójka za mną.
Świetnie. Drugi szlaban w ciągu godziny. 


~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~



Wpadłam na pomysł tego opowiadania gdzieś pomiędzy babcią, która wpadła po kolorowanki dla "wybitnie uzdolnionej wnuczki" a facetem od Sobieskich Premium xd Sam proces pisania trwał kilka godzin, ale mam nadzieję, że się opłaciło.
Ale pogadajmy o opowiadaniu! ;) Czekam na ewentualne komentarze i życzę miłej soboty!

piątek, 18 marca 2016

Puk-puk-puk

To on wyciągnął pierwszy rękę.
To on za remont wziął się pokoju.
To on nareszcie przerwał udrękę.
To on znosił wahania nastroju.

To on ugasił bliskości pragnienie.
To on ochraniał przed głuchą ciemnością.
To on tamował wewnętrzne krwawienie.
To on nie patrzył w oczy z litością.
To on wysłuchał najmniejszej skargi.
To on odganiał złe myśli nocą.
To on zmuszał do śmiechu wargi.
To on służył największą pomocą.
To on naprawił każdy mankament.
To on nauczył cieszyć się z życia.
To on uczynił z kamienia diament.
To on namówił do wyjścia z ukrycia.
To on wprowadził do życia czary.
To on dodał wszystkiemu sensu.
To on nie pozwolił stracić wiary.
To on kazał nabrać dystansu.

wtorek, 15 marca 2016

Syren

Kiedy byłam mała, wypłynęłam z rodzicami w rejs wzdłuż wybrzeża. Nikt nie przewidział okropnego sztormu, który nadciągnął z północy i dosłownie rozerwał naszą żaglówkę na strzępy. Ojciec resztkami sił umieścił mnie na dryfujących deskach, a potem zniknął razem z mamą wśród szalejących fal. Przez długie lata pamiętałam twarz wybawcy, który wtedy mi pomógł, ale wszyscy inni myśleli, że to po prostu jakiś cud.
Swoje szesnaste urodziny planowałam spędzić z przyjaciółmi przy ognisku, więc tuż przed osiemnastą pożegnałam się z dziadkami i ruszyłam boso przez plażę. Impreza trwała w najlepsze, gdy postanowiłam jak zwykle pójść na molo, żeby choć przez chwilę wrócić myślami do rodziców. Zawsze, kiedy to robiłam, czułam czyjąś obecność i wyobrażałam sobie, że to oni.
-Cześć, mamo, tato – rzuciłam w przestrzeń. – Tęsknię za wami.
Łzy ciekły mi po policzkach, podczas opowiadania o wszystkim, co wydarzyło się od naszej ostatniej „rozmowy”. Przerwał mi chlupot, jaki wydać mogło tylko mocne uderzenie o taflę wody. Rozejrzałam się w popłochu, ale było tak ciemno, że nic nie widziałam.
-Jest tu kto? – zapytałam, wychylając się za poręcz.
Krzyknęłam cicho, kiedy dostrzegłam wreszcie bladoniebieskie oczy wpatrujące się we mnie zza spróchniałej belki pod molem. Ciemna postać podpłynęła bliżej, przekrzywiając głowę tak, że na chwilę padło na nią światło księżyca. I wtedy go rozpoznałam – chłopaka, który kilka lat wcześniej uratował mi życie. Byłam zbyt zaskoczona, żeby wykrztusić z siebie cokolwiek. Wahałam się na tyle długo, że mój wybawca odwrócił się i nurkując do wody, zaprezentował mi się w całej okazałości. Odsunęłam się gwałtownie, widząc długi, złocisty ogon, który zastępował mu nogi. Nie mogłam otrząsnąć się z szoku, więc stałam bez ruchu, oddychając ciężko, nawet gdy syren już zniknął.

Wyglądało na to, że za każdym razem, kiedy czułam czyjąś obecność, obserwowało mnie mistyczne stworzenie, które w przeszłości uratowało mi życie.
--------------------------------------------------------------------------------
Siemka, dziś wrzucam opowiadanie, dzięki któremu zajęłam drugie miejsce w konkursie szkolnym pt. "Tajemnicza postać". Stąd też krótka forma, bo organizatorzy wymusili na nas ograniczenie 300 słów - coś idealnego dla osób, które uważają, że moje prace są przydłuuugie ;) . 
Co sądzicie? Może jakieś opinie albo pomysły na inne opowiadania? Czekam na komentarze! ^^ 

czwartek, 11 lutego 2016

The Next Step #3

Ćwiczenie duetu z Jamesem było dokładnie tak ciężkie jak przypuszczałam. Sojusz, jaki próbowałam zawrzeć z nim kilka dni wcześniej, upadł kiedy tylko weszliśmy na salę. Nie mogliśmy się zgrać, nie mogliśmy zrobić ani jednego podnoszenia, nie mogliśmy w ogóle się dotknąć, bo to od razu kończyło się zupełną klapą. Wykorzystaliśmy cały przydzielony nam na ćwiczenia czas, ale nie przyniosło to żadnych efektów.
Nie wyobrażałam sobie, że pokazujemy coś takiego na zawodach narodowych.
Rutynowy trening całej grupy zaczął się jak zwykle i chociaż James i ja byliśmy wytrąceni z równowagi naszym duetem, czułam się całkiem okay. Dopóki do studia nie weszła Kate, niosąc kolejne złe wieści:
- Daniel postanowił opuścić Akademię na rzecz studia SuperStars Dance.
- Co?!
To niemożliwe, żeby Daniel nas zostawił! Już raz musiał odejść tuż przed zawodami regionalnymi i był tym strasznie załamany. Jak mógł zrobić to znów, zupełnie dobrowolnie? Byłam w szoku.
- Dostał solówkę w tamtym studiu i przyjął ją - wyjaśniła Kate. - To oznacza, że mamy komplet na zawody. Bez ani jednej rezerwy. Nie możemy stracić już żadnej osoby, bo listy zostały zamknięte.
Czy mogło być gorzej?
- James, Riley - Kate złożyła ramiona na piersi. - Chciałabym po treningu zobaczyć wasz duet. Jest gotowy?
Czyli mogło.
- Pewnie - odparłam,
Kate wyglądała na zadowoloną. A ja przez cały trening walczyłam ze sobą, próbując przełamać się, co do tego duetu. Nie potrafiłam zaufać już Jamesowi i to bardzo przekładało się na nasz taniec. Ciągle kłóciliśmy się o każdą pierdołę, zamiast ćwiczyć.
Układ był gotowy. Ale my nie.
Kiedy tylko zaczęliśmy tańczyć, wiedziałam, że nie idzie nam za dobrze. Chemia, która zawsze była między nami, wyparowała razem z jego pocałunkiem i teraz byliśmy jakby po dwóch stronach muru. Zaliczyliśmy porażkę na całej linii. To było dość zabawne, bo tańczyliśmy do utworu "Heartbreaker" układ, który opowiadał o tym jak mężczyzna rani kobietę i chociaż rozumieliśmy ten temat doskonale, to nic nie grało tak jak powinno. 
Podczas podnoszenia miałam wrażenie, że zaraz spadnę, więc James odstawił mnie na ziemię. To na chwilę zaburzyło rytm, ale nie poddawaliśmy się i kontynuowaliśmy tą masakrę. Do momentu aż po obrocie popchnęłam Jamesa za mocno i po prostu upadł. Byłam coraz bardziej wściekła, bo ten głupi taniec i piosenka, i wszystko przypominało mi o Beth. To ona powinna tutaj z nim tańczyć. Nie mogłam na niego nawet patrzeć, co właściwie nie było jakąś nowością, ale znacznie utrudniało współpracę. W dodatku James szarpnął mnie za mocno przy następnej figurze i tym razem prawie ja upadłam, więc wyrwałam mu się i odeszłam na miejsce, na które on powinien mnie zanieść. 
W tle leciały słowa "Nie złamię ci serca", a ja myślałam o tym, że James właśnie złamał mi serce i miałam tego dość. Odepchnęłam go znów i zamiast usiąść na krześle, jak ustaliliśmy, przewróciłam je i wyszłam ze studia. Koniec duetu.



Potrzebowałam kilkudziesięciu minut, żeby wreszcie się uspokoić. Zmieniłam strój do tańca na sukienkę i zaciągnęłam Emily do Culture Shock. Z nią zawsze mogłam pogadać i po wszystkim czułam się lepiej, więc... ostatnio gadałyśmy często.
- Już nie wiem, co zrobić z Jamesem. Nie mogę być z nim, nie mogę pracować z nim... To męczące.
- Dlaczego nie znajdziesz sobie kogoś nowego?
- Mam umówić się z kimś?
- Yeah, czemu nie?
Propozycja Emily była dość dziwna. Wiedziałam, że chce mi pomóc, ale ja i randki to dwa odległe światy.
- Dzięki, Emily, skoczę po sok.
Wstałam, zrobiłam jeden krok i zobaczyłam Jamesa wchodzącego do baru. Nie chciałam odbyć z nim żadnej konfrontacji, więc rzuciłam się z powrotem na krzesło. Co zabawne, on też próbował uciec. Przed Beth. Ale nie zdążył.
- Hej, James! - zawołała, znów zakładając ten swój głupawy uśmiech. - Kupiłam twój ulubiony sok!
- Winogronowy... - usłyszałam i omal nie wybuchłam śmiechem. James nienawidzi winogronowych soków.
Jego ton nie zniechęcił Beth. Zaczęła trajkotać o jakimś wyjściu wieczorem i to dało mi do myślenia. James umawiał się z nią, więc dlaczego ja nie miałam spróbować?
- Chyba jestem gotowa na jakąś randkę - oznajmiłam Emily.
- Też tak myślę - przytaknęła, patrząc wymownie na Beth. - Świetna decyzja.
Wstałyśmy, żeby wyjść z baru i nie musieć już ich oglądać, ale, niestety, wtedy podszedł do nas Hunter, którego na początku nie zauważyłyśmy. Emily zahaczyła o niego ręką i wylała całą zawartość swojego truskawkowego soku na jego biały T-shirt. W jednej sekundzie wszyscy w Culture Shock zamarli, a potem wybuchli śmiechem.
- Nie przejmuj się - Hunter próbował wycisnąć sok z koszulki, ale nie szło mu za dobrze.
- Wiesz co? W garderobie powinna być jakaś bluzka, możemy poszukać - złapała go za rękę i razem wyszli.
Byli naprawdę uroczy i wydawało mi się, że między nimi coś iskrzy. To dobrze, może nareszcie zniknęłaby ta napięta sytuacja na linii Emily-Eldon-Michelle.
I kiedy o tym pomyślałam, jak za machnięciem czarodziejskiej różdżki pojawiła się Michelle razem ze Stephanie i Amandą. Poza tym James i Beth ulotnili się, więc postanowiłam zostać. Zwłaszcza, że dziewczyny z entuzjazmem podeszły do pomysłu Emily. W krótkim czasie znalazły chłopaka na idealną randkę dla mnie. Musiałam przyznać, że wybór był całkiem niezły - Charlie był przystojny, grał na gitarze i wydawał się naprawdę miły. Ekscytowałam się umawianiem z nim, bo nigdy z nikim nie flirtowałam.
- Dalej, idź - popędziły mnie.
Pokiwałam głową.
- Dobra, lecę.
Ale ledwie ruszyłam i zdałam sobie sprawę, że nawet nie wiem, co robić. A kiedy zapytałam o to dziewczyny, Amanda poradziła mi tylko:
- Przestań się denerwować, Riley.
- Znasz mnie? Ja zawsze się denerwuję!
- Przestań. Bądź sobą.
- Bądź wyluzowana - dodała Michelle.
- Właśnie, bądź wyluzowana jak James!
- Czekajcie... - zmarszczyłam brwi. - Mam być jak mój były, żeby znaleźć sobie nowego chłopaka?
- Dokładnie.
To był beznadziejny pomysł. Ale spróbowałam. Rozsiadłam się w fotelu obok Charliego i rzuciłam:
- Co tam, stary?
- Dobrze się czujesz?
- Taa, wszystko świetnie.
Charlie popatrzył na mnie jak na wariatkę, a ja zauważyłam, że dziewczyny z daleka dają mi jakieś znaki, których nawet nie zrozumiałam.
- Daj mi minutkę.
- Okay.
Zerwałam się i  podeszłam do Michelle, Amandy i Stephanie, a one od razu zaczęły mówić jedna przez drugą. Ich kolejne rady były bardziej precyzyjne i planowałam ich posłuchać, ale nie wychodziło mi to za dobrze. Byłam chyba najgorszą flirciarą na tej planecie. Dlatego przeżyłam ogromne zaskoczenie, kiedy Charlie zaproponował mi wyjście do kina i bardzo chciałam z nim iść. Ale umówiłam się z Jamesem na trening. Powiedziałam o tym Charliemu, który niemal natychmiast sobie poszedł, żegnając mnie typowym "Może innym razem". Tyle, że w jego ustach nie zabrzmiało to oschle. On naprawdę chciał spotkać się ze mną "innym razem".
***
Znowu to robiłam. Znowu czekałam na Jamesa w studiu A i wsłuchiwałam się w jego automatyczną sekretarkę.
- Hej, James, tu Riley. Od godziny czekam na ciebie, bo mieliśmy ćwiczyć, pamiętasz? Dobra... cześć. 
Jak mógł znów się nie pojawić? Kate pozwoliła nam zostać w studiu do późnej nocy, żeby ćwiczyć duet, a on to olał. Tu nawet nie chodziło o mnie, on wystawił całą drużynę. Potrzebowaliśmy duetu. Wiedział, ile pracy mamy przed sobą, więc każda minuta się liczyła! Nie mogłam uwierzyć, że to nic dla niego nie znaczyło.
Znowu wcisnęłam zieloną słuchawkę. Tym razem po drugiej stronie odezwał się właściwy głos.
- Cześć, Charlie.
- Hej, co tam?
- Wszystko okay, tylko... zastanawiam się, czy nadal masz dziś wolny wieczór?
- Tak, pewnie, chcesz się spotkać? Gdzie jesteś?
- Możesz przyjść do Culture Shock.
Nie musiałam czekać na Charliego zbyt długo. Wyjaśniłam mu, że trening został odwołany, zamówiliśmy napoje... i wtedy jakoś przestało mi się podobać. Rozmowa z Charliem była naprawdę ciężka. Nie rozumieliśmy się, mieliśmy zupełnie inne poglądy na prawie każdy temat i milkliśmy co drugie zdanie, nie wiedząc jak kontynuować. Ale nie chciałam go od razu skreślać.
W końcu mój związek z Jamesem też nie zaczął się zbyt dobrze. 
___________________________________________________________________
Ahoj, jak Wam się podobała kolejna część? Czekam na opinie ^^
Odcinek 12. sezonu 2 TNS ;)

czwartek, 4 lutego 2016

The Next Step #2

Siedziałam w Culture Shock i chociaż już nie byliśmy z Jamesem parą, to znów myślałam o nim.Tego dnia mieliśmy ćwiczyć nasz duet, tylko że nie przyszedł. Nie przeszkadzało mi to za bardzo, bo nawet nie chciałam go teraz widzieć. Więc z braku laku przeglądałam jakieś czasopismo dla zabicia czasu przed treningiem z resztą grupy A.
Dopóki nie pojawił się Eldon.


- Hej, Riley, jak tam weekend? 
- Okay - odparłam, wzruszając ramionami.
- Ja... słyszałem o tobie i Jamesie. Przykro mi.
- Jest okay - powtórzyłam. - Nie twoja wina. 
Naprawdę nie miałam ochoty o tym rozmawiać. Eldon był po prostu miły, ale ja nie potrzebowałam współczucia. Tylko, że on się nie poddawał:
- Riley i James zerwali ze sobą i nie da się tego naprawić? To ja już nie wiem. 
- Nie byliśmy idealną parą - zauważyłam. 
To była prawda. Ja i James byliśmy jak ogień i woda. Ale wcześniej jakoś wydawało mi się, że przeciwieństwa się przyciągają. 
- Wy chyba nie.
- A kto jest? 
Było to raczej pytanie retoryczne, więc zdziwiłam się trochę, kiedy Eldon odpowiedział. Zwłaszcza, gdy dotarł do mnie sens jego słów:
- Teraz może James i Beth. Wiesz, poszli razem na zawo... - urwał, widząc moją minę.
- Co?!
- Nie, nie, ja nie wiem. 
- Poszli na zawody? 
Czułam, że coś się we mnie gotuje. Jeszcze kilka dni temu James zapewniał, że między nim a Beth nic nie ma, a teraz... Eldon mówi mi, że poszedł z nią na ten konkurs. Nie wierzę, że to zrobił. 
- Nie, nie, nie, to tylko plotki. Ja słyszałem plotkę i...
- Och, plotkę - powtórzyłam z ironią. Eldon to beznadziejny kłamca.
- Tak, teraz wiem, że nie powinienem w nią wierzyć... Muszę iść - rzucił, wycofując się. 
Niemal potrącił przy tym Michelle, która spojrzała na mnie zaskoczona.
- Co mu się...
W tamtej chwili nie mogłam jej nic wyjaśnić. Po prostu wstałam i wyszłam z baru. Liczyłam, że studio A będzie wolne, ale część grupy już rozciągała się na parkiecie przed treningiem. To też był dobry pomysł. Zwłaszcza, że Emily od razu dołączyła do mnie i zauważywszy, że nie jestem w nastroju, nie napomknęła ani słowem na temat Jamesa i Beth. Doceniałam jej siostrzany instynkt, bo ostatnio wszędzie ich było za dużo. Zwłaszcza, że chwilę później James wpadł do studia i dołączył do Eldona z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
Wbiłam spojrzenie w podłogę, rozciągając się dużo bardziej żywiołowo niż zwykle.
- Cześć, kochani. - Kate weszła do studia w jeszcze lepszym humorze niż zazwyczaj. - Zgadnijcie, co się stało. No, chodźcie tutaj.
Popatrzyliśmy po sobie, nie bardzo wiedząc, czego się spodziewać. Zrobiliśmy kilka niepewnych kroków. 
- No już, bliżej - zachęciła nas Kate. 
Stanęliśmy wokół niej kręgiem z lekkim ociąganiem. Kate zawsze miała coś na głowie, jak jakieś rachunki czy kostiumy, a mimo to się uśmiechała. Ale teraz przechodziła samą siebie. To było naprawdę niepokojące. 
- Chciałam tylko powiadomić was oficjalnie, a przede wszystkim pogratulować Jamesowi, bo on i Beth zajęli drugie miejsce na konkursie duetów w ten weekend. 
A nie mówiłam, że wszędzie ich za dużo?
Tylko z mojej strony słowa Kate nie spotkały się z entuzjazmem. Eldon i Hunter klaskali, Michelle i Emily też, a ja nie umiałam nawet na niego spojrzeć. Nie pasowałam do tej scenki ani trochę. Ucieszyłabym się, kiedy Kate pozwoliła nam dalej ćwiczyć, gdyby nie to, że czułam się wtedy tak beznadziejnie. Trening i tak oznaczał dla mnie towarzystwo Jamesa.
- Ekhm, Riley, James, mogę was prosić do mojego biura? Musimy porozmawiać.
Świetnie. Zdawałam sobie sprawę, że Kate stresuje się brakiem jakiejkolwiek inicjatywy z naszej strony w kierunku duetu na Narodowe, ale nie miałam ochoty na rozmowę o tym. I sądząc po spojrzeniu Jamesa, które mi rzucił, on też nie.
W biurze nie mieliśmy wyboru, więc usiedliśmy w fotelach tuż naprzeciw biurka Kate. Atmosfera między nami była tak napięta, że nie sposób było nie czuć się nieswojo. Zwłaszcza, że Kate po dłuższej chwili nadal nie pojawiała się w gabinecie. A ja wiedziałam, że James na mnie patrzy i to irytowało mnie jeszcze bardziej, bo utrudniało ignorowanie go. 
- Więc... zajęliście drugie miejsce.
- Yeah.
- Ile szkół tańca brało udział? Dwie? - zakpiłam. 
- Nie - pokręcił głową, jakby rozczarowało go to, że się nabijam. - Więcej.
- Nie mogę uwierzyć, że tam poszedłeś.
- Miałem być nadal do twojej dyspozycji skoro nie chciałaś nawet rozmawiać?
- Nie wiem, ale myślałam, że będziesz chciał to naprawić, myślałam, że spróbujesz!
- Kate prosiła, żebym to zrobił! Co..
- Nie obchodzi mnie, o co Kate cię prosiła! - przerwałam mu, niemal wstając z fotela. 
Krzyczeliśmy o wiele za głośno i pewnie reszta grupy doskonale słyszała jak się kłócimy. Nie było co do tego żadnych wątpliwości, bo Kate akurat wtedy postanowiła wejść do biura i nam przerwać. 
Widząc jej oburzone spojrzenie, opadłam na oparcie, próbując opanować emocje. James poprawił się kilka razy i w końcu położył splecione dłonie na kolanach. Odwróciłam wzrok.
- Więc - Kate usiadła na brzegu biurka. - Jak idzie duet?
- Dobrze - skłamałam, patrząc w podłogę. 
- Naprawdę? - westchnęła. - Narodowe są tuż za rogiem, musicie zacząć ćwiczyć.
- Możemy... dostać kilka dni? 
James pokiwał głową, przytakując mojej propozycji. Naprawdę potrzebowaliśmy odpocząć od tego wszystkiego, bo w innym wypadku nie było mowy o żadnej współpracy. Ostatnie pięć minut było najlepszym tego dowodem.
- Dobra. - Kate nie wyglądała na zadowoloną. - Macie kilka dni, ale potem wracacie i musicie przygotować ten duet. 
- Okay - mruknęłam, zadowolona, że wreszcie mamy to za sobą.
Wstaliśmy z Jamesem równocześnie, niemal zderzając się na małej powierzchni. Nie patrząc na siebie, wyminęliśmy się pospiesznie i opuściliśmy biuro. Taa... Potrzebowaliśmy zdecydowanie więcej czasu niż kilka dni...
Ale oczywistym było, że nie mieliśmy takiej swobody. Nie mogliśmy tyle czekać. Zdawałam sobie sprawę z tego, że problem tkwi we mnie i chociaż to on zawinił... Moim obowiązkiem jako członka grupy A było schować dumę do kieszeni i spróbować.
Dlatego wylądowałam po raz kolejny tego dnia w Culture Shock z jakiś czasopismem w ręce. Czekałam na Jamesa... znowu. Tyle, że tym razem chciałam go spotkać.
Po kilku minutach wszedł wreszcie do baru i stanął w kolejce, ignorując mnie. Normalnie zrobiłabym to samo, ale teraz wstałam i podeszłam do niego, wykręcając ręce. Musieliśmy pogadać.
Tylko, że nie wiedziałam jak zacząć. Chwilę wcześniej skakaliśmy dobie do gardeł, więc normalna rozmowa wydawała się zupełnie nierealistyczna. Wyciągnęłam rękę, żeby klepnąć go w ramię, ale cofnęłam ją równie szybko. James odwróci się, popatrzy na mnie i co wtedy? Powinnam go przeprosić czy może udawać, że nic się nie stało? Nie wiedziałam też, co on zrobi. To wszystko było takie dziwne, ostatnio stanowczo za często zmieniały się nastroje między nami. Niczego już nie dało się przewidzieć. A ja nie byłam za dobra w spontanicznych działaniach.
Ale nie mogłam się wycofać, więc niepewnie dotknęłam jego ramienia. Odwrócił się zdezorientowany.
- Riley! - Kiedy mnie zobaczył, na jego twarz wypełznął wielki uśmiech.
Co za ulga.
- Hej... - Nadal nie wiedziałam, co powiedzieć.
- Co tam?
- Chciałam tylko złożyć ci gratulacje - rzuciłam na poczekaniu. - Za podium z Beth.
Naprawdę cieszyłam się tym, że zajął drugie miejsce. Nie okazywałam tego ze względu na Beth, ale nadal troszczyłam się o niego i chciałam, żeby mu się udało. Serio.
- Posłuchaj, między mną a Beth... - zaczął się tłumaczyć, jakby uznał moje słowa za kolejną zaczepkę.
- Nie. - Podniosłam rękę, żeby go powstrzymać. - To już nie ważne.
Nie potrzebowałam drążyć tego tematu po raz kolejny. To, co było między Jamesem a Beth już mnie nie dotyczyło. Nie byłam już jego dziewczyną, tylko partnerką na zawodach. Znajomą. To właśnie było nam potrzebne, a nie ciągłe rozstrzyganie, co tak naprawdę ich łączy. Dla dobra zespołu.
- Skoro to nie jest ważne, to czemu ze mną rozmawiasz? - James rozłożył ręce, patrząc na mnie ze zdezorientowaniem.
- Po prostu chciałam złożyć ci gratulacje - powtórzyłam, wciąż wykręcając palce.
I nagle poczułam się tak źle.
Nadal kochałam Jamesa i oszukiwałam samą siebie, udając, że tak nie jest. Bolało mnie, że to, co było między nami już nie istniało. Chciałam, żeby znów było jak dawniej. Ale wybaczenie Jamesowi było jeszcze trudniejsze niż życie bez niego. Nie mogłabym patrzeć mu znów w oczy i udawać, że jego znajomość z Beth to nic nie znaczący szczegół.
I wtedy James podszedł bliżej, rozkładając ręce, jakby wiedział doskonale, że za nim tęsknię. Ale ja nie mogłam na to pozwolić. Partnerzy. Duet. Już nie para. Ważne było, żeby zachować granice. Dlatego podałam mu rękę, zanim zdążył mnie objąć. Popatrzył na nią zawiedziony, potem zerknął na mnie i w końcu odwzajemnił gest. Trzymał mnie zbyt długo jak na zwykły koleżeński uścisk, więc pierwsza cofnęłam dłoń.
A on po prostu minął mnie i wyszedł bez słowa. Ciężko było przyglądać się, jak z zadowolenia na mój widok przeszedł w cichy smutek. Wtedy i mnie się on udzielał.
***
Jak zwykle po jakimkolwiek kontakcie z Jamesem w ostatnim czasie wylądowałam w sali muzycznej. Coraz lepiej wychodziło mi solo, które wymyśliłam po naszym zerwaniu. Było pełne emocji i takie ciemne... opowiadało o tym, co działo się we mnie. Wszystko, co wydarzyło się między mną a Jamesem, Beth.
Najczęściej, kiedy tańczyłam, czułam się dobrze, ale tym razem robiłam to, bo czułam się źle. Tego dnia czułam się wyjątkowo strasznie przez tą kłótnie z Jamesem, przez tą okropną tęsknotę, której w ogóle nie powinnam była czuć. Wiedziałam, że tańczę coraz bardziej chaotycznie i może zbyt emocjonalnie, choć kiedyś wydawało mi się, że to nie możliwe.
I właśnie wtedy zobaczyłam Emily. Weszła do sali i stanęła w drzwiach z zaniepokojoną miną. Nie przerwałam tańca. Przybycie Emily nic nie zmieniało, ta solówka nie mogła zostać niedokończona.


Po skończonym tańcu przez dłuższą chwilę nie miałam sił podnieść się z podłogi. Dyszałam wyczerpana solówką, dzisiejszym dniem i tym wszystkim, co spadło na mnie tak nagle... Rozpłakałam się, słysząc jak Emily podchodzi do mnie powoli, chyba nie do końca pewna, czy powinna coś powiedzieć. Wstałam, bo potrzebowałam jej w tamtej chwili, potrzebowałam, żeby ktoś mnie pocieszył.
To wszystko mnie przerosło.
Emily przytuliła mnie do siebie jak małe dziecko. Głaszcząc mnie po głowie, powtarzała, żebym się uspokoiła, aż w końcu łzy przestały lecieć, a ja poczułam się taka pusta.
Nie potrafiłam już dać sobie rady z tym sama. 
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
W związku z prośbami o ciąg dalszy historii Riley i Jamesa, postanowiłam kontynuować tę opowieść :D A dziś akurat nie zaszczyciłam szkoły swoją obecnością, więc... znalazłam chwilę na kolejną część ^^
Przypominam - The Next Step ("Akademia Tańca"), sezon 2, tym razem odcinek 9 ;)
Dzisiejszy wpis jest chyba jeszcze bardziej płaczliwy niż poprzedni, a w dodatku znów się rozpisałam, ale mam nadzieję, że nie przeszkodzi to nikomu w dotarciu do końca :D 

niedziela, 31 stycznia 2016

The Next Step #1

Kiedy zaczęliśmy tańczyć, poczułam się spokojniejsza. Zniknął cały stres, który dręczył mnie jeszcze chwilę wcześniej. Jakimś sposobem nie liczyło się już dla mnie, że ten taniec miał przesądzić o naszym występie na Narodowych. Pozwoliłam sobie nawet na uśmiech. Między mną a Jamesem była jakaś chemia, dzięki której byłam pewna, że wypadniemy dobrze. Wiedziałam, że Giselle i Amanda zatańczyły niesamowicie, Emily z Hunterem to świetni tancerze, a West i Thalia mimo wpadki wykonali kawał dobrej roboty. Ale mimo to wierzyłam, że mamy szansę na ten duet.


Czułam się wspaniale, kiedy zabrzmiały ostatnie nuty, a James podniósł mnie z podłogi i objął z szerokim uśmiechem. Wróciliśmy do grupy.
- Jestem pod wrażeniem, wszyscy wypadliście naprawdę świetnie, wielkie gratulacje - rzuciła Kate z charakterystycznym dla siebie szerokim uśmiechem. - Teraz może zobaczmy, co zaprezentują kandydaci do solówek. Chloe?
Nagrodziliśmy ją oklaskami, na które niewątpliwie zasłużyła. Niestety, Michelle też wypadła świetnie i szczerze współczułam Kate i Phoebe konieczności wyboru. W dodatku Eldon i Daniel dostarczyli im dodatkowego problemu przy męskiej solówce. Kate nie omieszkała o tym wspomnieć:
- Nie mogę uwierzyć, jesteście coraz lepsi i lepsi każdego roku! Teraz udam się z Phoebe dokonać tego trudnego wyboru i wracamy do was za kilka minut. Świetna robota, naprawdę możecie być z siebie dumni!
Odprowadziliśmy je oklaskami i zajęliśmy sobą, zbijając się w gratulujące sobie nawzajem grupki. Akurat rozmawiałam z Michelle, Amandą i Giselle, kiedy zaczepił mnie James:
- Joł, Riley... muszę lecieć, wiesz, duet z Beth... - 
Widziałam lekkie poczucie winy na jego twarzy, które próbował zamaskować uśmiechem. 
- Okay. - Pokiwałam głową, opuszczając wzrok, żeby nie widział mojej miny. 
Nie byłam zachwycona tym ich duetem. Właściwie to miałam mieszane uczucia, co do Beth. Ale ufałam Jamesowi. Wiedziałam, że byli kiedyś parą i Beth nawet nie kryła się z tym, że nadal bardzo go lubiła. Czasem nawet za bardzo. Dlatego, kiedy Kate zaproponowała, żeby na konkursie duetów zatańczyli razem, miałam nadzieję, że on odmówi. Niestety, dla Beth to była duża szansa, bo w grupie B trzeba było łapać się takich okazji, żeby zaistnieć. Zwłaszcza, że jej starania o dostanie się do grupy A spełzały zawsze na niczym. 
Pewnie była to też szansa do zbliżenia się do Jamesa. 
Czasem bywałam na ich próbach i nawet pomagałam jej nauczyć się hiphopowej części choreografii, ale chociaż bardzo się starałam, irytowały mnie te uściski, przesadzone uśmiechy i inne zagrywki, którymi nieustannie go obdarowywała. Mogłam tylko przyglądać się z boku i czekać, aż to wszystko wreszcie się skończy.
Kate i Phoebe w końcu wróciły z biura, urywając rozmowy.
- Chodźcie tutaj, mamy decyzję - oznajmiła Kate, zacierając ręce. - Phoebe?
- Dobrze, najpierw chłopcy. Więc męskie solo należy do... - Złożyła ręce i wskazała nimi zwycięzcę. - Eldona.
Zaczęłam klaskać razem z innymi, ale kątem oka zauważyłam, jak Daniel wychodzi z sali z zaciśniętymi pięściami. Zrobiło mi się go szkoda, bo w zeszłym roku solo należało do niego, dopóki nie skręcił sobie kostki. Zapewne liczył, że tym razem mu się uda. 
- Żeńskie solo było bardzo ciężkim wyborem - kontynuowała Kate. - Chloe byłaś naprawdę blisko. Ale solówka trafia do Michelle.
Chloe przyjęła przegraną zdecydowanie lepiej niż Daniel. Michelle natomiast wyglądała, jakby ze szczęścia miała zaraz wybuchnąć. Dziewczyny uścisnęły się wśród kolejnej burzy oklasków.
- I duet... Riley i James.
Kiedy tylko Kate wymieniła nasze imiona, przeżyłam najpierw szok, a potem wielką radość. Nigdy nie byłam wśród najlepszych w studiu, ale razem z Jamesem pracowaliśmy ciężko na ten duet, więc chyba na niego zasłużyliśmy. 
Żałowałam, że nie ma go tu ze mną. 
Emily uścisnęła mnie mocno, a kiedy puściła, utonęłam w ramionach Westa. To było naprawdę niesamowite uczucie. 
- A następne przesłuchania, do małych grup, odbędą się w kolejnym tygodniu - dodała Kate, uśmiechając się szeroko. - Dobra robota, kochani, byliście świetni. 
Zaczęliśmy zbierać się do wyjścia. Chciałam jak najszybciej powiedzieć Jamesowi, że nam się udało i uczcić z nim jakoś ten sukces, więc nawet nie zawracałam sobie głowy przebieraniem się. Byłam podekscytowana, idąc do sali, w której ćwiczył z Beth. Już na korytarzu słyszałam muzykę z ich duetu. Wiedziałam, że właśnie w tym momencie powinni wykonywać jego hiphopową część, dlatego stanęłam w drzwiach ciekawa, jak tym razem wypadnie Beth. 
Tyle, że oni nawet nie tańczyli. Owszem stali na odpowiednim miejscu i obejmowali się tak jak to było w układzie - ona z ręką na jego szyi, on z dłonią na jej w talii. I całowali się. Nawet nie zauważyli mojego przybycia. Sekundę później odsunęli się od siebie i widziałam tylko uśmiech Beth. 
Beth, która starała się tak długo. Beth, której nigdy nie ufałam. Beth, która w końcu dopięła swego. 
James nawet się nie uśmiechał. Ale to niczego nie zmieniało. W tamtej chwili mogłam myśleć tylko o tym, że się jej nie opierał. Nie odepchnął jej. Chciał tego.
Nie mogłam dłużej znieść ich widoku. Wybiegłam stamtąd, zanim mnie zauważyli, czując, jak łzy napływają mi do oczu. Nie mogłam uwierzyć, że to się wydarzyło.  Myśli w mojej głowie krążyły jak opętane. Może on czuł coś do niej już wcześniej. Ja... myślałam, że on mnie kocha. 
Wiedziałam... czułam, że ten duet był złym pomysłem. 
***
Następnego dnia, kiedy siedziałam z Emily w Culture Shock, nie potrafiłam zmusić się do żadnego szczerego uśmiechu. Ona opowiadała mi jakąś zabawną historyjkę, a ja myślałam tylko o tym, co widziałam wczoraj w sali muzycznej. Nie kontaktowałam się od tamtego czasu z Jamesem, a w domu od razu położyłam się do łóżka, z nikim nie rozmawiając. Miałam wrażenie, że zaraz wybuchnę od tych wszystkich emocji. Wszystko było nie tak.
- Opowiadałam ci, co stało się wczoraj wieczorem? - przerwałam jej, bo naprawdę potrzebowałam tej rozmowy. - Z Jamesem?
- Nie.
Wyglądała na zaskoczoną, ale od razu zamieniła się w troskliwą starszą siostrę, kiedy zauważyła, jak się denerwuję. 
- Okay, więc... No wiesz, dostaliśmy duet na Narodowych i to było świetne, i ja chciałam mu o tym powiedzieć. Więc poszłam do sali muzycznej taka podekscytowana, szczęśliwa, nie mogłam się doczekać, aż mu o tym powiem - mówiłam coraz szybciej, a na twarz Emily wpełzał coraz większy niepokój. - I weszłam do środka.... i zobaczyłam go... całującego... Beth.
- Co?! 
- Całował ją. Ja nie wiem....
- Stop, stop. - Emily złapała mnie za rękę. - Jak długo się całowali?
- Ja nie wiem, wydawało mi się, że wieczność!
- Riley, uspokój się. Musisz z nim porozmawiać. Nie znasz całej historii, tylko jej część.
Wciąż byłam wzburzona, ale to, co mówiła Emily miało sens. Powinnam dać Jamesowi szansę, żeby szczerze wyjaśnił mi to wszystko. Kiwałam głową, czując przypływ nowej nadziei. Właśnie dlatego potrzebowałam rozmowy z Emily. To nie mogła być prawda, że całował Beth z własnej woli. Ona MUSIAŁA go do tego zmusić. 
- Nie możesz wyciągać pochopnych wniosków, okay? - kontynuowała Emily. - Porozmawiaj z nim i wtedy poznasz całą historię. Tylko...
Nie dowiedziałam się, co "tylko", bo James wpadł do baru tym swoim energicznym krokiem i oparł się o wielką donicę koło naszego stolika. Z jego twarzy nie znikał szeroki uśmiech. 
- Co tam? - zagadnął, kiedy Emily nagle zaczęła udawać, że rozmawiamy o jakimś pikniku. Przytaknęłam jej głupkowato, żeby James nie domyślił się prawdy, a ona ulotniła się, rzucając "Miłej zabawy" i pozostawiając nas w lekkim zakłopotaniu.
Zdecydowanie nie wyszło jej udawanie.
- Twoja siostra bywa dziwna - zaśmiał się James, siadając na jej miejscu. Odpowiedziałam wymuszonym uśmiechem. - Co tam?
- Jak było z Beth zeszłego wieczoru? - zapytałam, ignorując jego pytanie. 
Chciałam, żeby on sam powiedział mi prawdę.
- Świetnie, zrobiliśmy duże postępy i duet wychodzi nam teraz o wiele lepiej. 
- I nic się nie wydarzyło? - dopytywałam. - Nic szczególnego?
- Nie, to wszystko.
Zacisnęłam szczękę. Patrzył mi w twarz, uśmiechając się, jak gdyby nigdy nic i kłamał bez żadnych skrupułów. Dlaczego po prostu nie powiedział mi prawdy? Myślałam, że mogę mu ufać, ale on właśnie udowadniał mi, jak bardzo się myliłam. 
- Nic się nie wydarzyło - spróbowałam po raz ostatni. Mimo wszystko nadal pragnęłam, żeby coś powiedział; żeby jakoś się obronił. - Zupełnie nic?
- Nie i nie wiem, o co ci chodzi. 
Patrzył na mnie, jakbym zwariowała.
Tego było już za wiele. Straciłam go.
- A to zabawne. Kiedy poszłam do sali muzycznej zeszłego wieczora, żeby powiedzieć ci, że wygraliśmy przesłuchania na duet. - Chyba w końcu zrozumiał, do czego pnę, bo zaczął wiercić się z przerażeniem odmalowanym na twarzy. - Widziałam, jak całujesz się z Beth. A teraz kiedy dałam ci szansę, żebyś powiedział mi prawdę, kłamiesz mi prosto w twarz.
- Czekaj, Riley...
- Jest coś jeszcze, czego mi nie powiedziałeś?
- Nie, Riley, posłuchaj. Beth pocałowała mnie. Ja jej nie całowałem. 
Nie potrafiłam uwierzyć, w to co mówił, chociaż bardzo chciałam. Mógł próbować mnie przekonać, ale nie mógł zmienić tego, że już raz mnie okłamał. Dałam mu szansę. Teraz to nie miało znaczenia. Wstałam.
- Riley, proszę, ja...
Nie chciałam słuchać. Odeszłam. Uciekłam tak samo, jak poprzedniego wieczora. Musiałam pobyć sama. 
Krążyłam korytarzem, oddychając ciężko i próbując się uspokoić. To było za trudne. James zdradził mnie podwójnie i chociaż nadal go kochałam, to nie mogłam mu już ufać. Ja... nie mogłam tańczyć z nim duetu na Narodowych. 
I akurat kiedy to postanowiłam, zauważyłam Chloe z naręczem dokumentów, która przytakiwała komuś poza zasięgiem moich oczu. Kate. W nagłym odruchu pobiegłam za nimi, wołając:
- Pani Kate!
- Tak? - Kate spojrzała na mnie przelotnie i ruszyła dalej. 
- Mogę... mogę porozmawiać z panią o moim duecie?
- Pewnie.
Zrównałam się z nią, nie bardzo wiedząc, jak to powiedzieć. Po tym, co wydarzyło się między mną a Jamesem, nie mogliśmy współpracować tak jak wcześniej, więc moja rezygnacja całemu zespołowi wyszłaby na dobre. Tylko, że nie byłam pewna, czy Kate zechce to tak przyjąć. Dla niej liczył się profesjonalizm. 
- Ja... - Próbowałam zebrać słowa, ale nie przychodziło mi to łatwo. - Ja... Zatrzymajmy się na moment. 
Kate posłuchała i spojrzała na mnie ze zdziwieniem. Westchnęłam. 
- Nie mogę wykonać tego duetu - wyrzuciłam z siebie pospiesznie.
I już. Powiedziałam to.
- Co to znaczy, że nie możesz wykonać duetu? Riley, musisz pomyśleć o zespole. Potrzebujemy waszego duetu. Teraz nadszedł czas, kiedy musisz być profesjonalna. - Wiedziałam. Wiedziałam, że właśnie to mi powie. - Nie wiem, dlaczego chcesz zrezygnować, ale w tym momencie wszystko, co się dzieje, musisz zostawić poza studiem i skupić się tylko na tańcu i występie. 
Zagryzłam wargę, myśląc jak ją przekonać. Nigdy jeszcze nie czułam się tak oszukana i zdradzona, miałam ochotę rozpłakać się tu i teraz, ale wiedziałam, że nie powinnam. Pani Kate patrzyła na mnie wyczekująco, a ja zrozumiałam, że nie umiem jej odmówić. 
Powtarzając sobie, że jakoś to będzie, pokiwałam głową.
- Okay. Spróbuję to zrobić...
- Dziękuję, Riley. Będzie dobrze, tak?
Nie byłam pewna, czy Kate ma rację, ale nie mogłam teraz zostawić zespołu. Nawet jeśli zdawałam sobie sprawę z tego, że praca z Jamesem będzie ciężka.
Zaszyłam się w sali muzycznej i tańczyłam tak długo, aż poczułam się naprawdę wycieńczona. Następny dzień planowałam zacząć w ten sam sposób - akurat przebierałam się w strój treningowy, kiedy do sali wparował James. Tym razem nie szło się dopatrzeć w jego kroku radosnej energii. Bez słowa zabrał mi torbę sprzed nosa i położył pod ścianą. 
- Mogę ci w czymś pomóc? - warknęłam, nie mając pojęcia, co on wyprawia. 
- Co tam? - zapytał jak zwykle, podłączając iPada do głośników.
Nie miałam ochoty na jego wygłupy. Byłam tym wszystkim zmęczona.
- Chcę ci coś pokazać - powiedział, przesuwając ławkę w to samo miejsce, co torbę. 
- James...
Nie wiedziałam, co chciałam mu powiedzieć, ale to nie miało znaczenia, bo James i tak mnie nie słuchał. Był zbyt zdeterminowany, żeby się zatrzymać. 
Odsunęłam się, kiedy próbował mnie objąć i sama usiadłam na miejscu, które mi przygotował. Zgodziłam się zostać, bo jakaś część mnie nadal chciała z nim być i właściwie nie miałam już nic do stracenia. 
Kiedy zaczęła lecieć muzyka z "Let's get lost", James wykonał salto i klasnął kilka razy do rytmu. Czułam się trochę lżej, patrząc jak tańczy. Rozumiałam, że on właśnie w ten sposób przekazuje mi, że próbuje. W tym tańcu pokazywał mi, że jestem ważna, że nie zrezygnował ze mnie. Odepchnęłam go, kiedy ponownie mnie objął, ale równocześnie roześmiałam się, bo James wreszcie o mnie walczył. Widziałam, jak odwzajemnia mój uśmiech, jak z jego twarzy znika ta nienaturalna powaga. Z ostatnim dźwiękiem uklęknął przede mną.
- Posłuchaj, Riley. Przepraszam. Za wszystko... Proszę, tylko porozmawiaj ze mną... - przerwał, żeby zaczerpnąć powietrza. - Ten taniec był dla ciebie. Ta piosenka była dla ciebie. Musisz zdać sobie sprawę, że to między mną a Beth... to nic. Zawsze byłaś tylko ty. Musisz mi wybaczyć.
To było właśnie to, czego potrzebowałam. James klęczący przede mną i mówiący, że zawsze byłam tylko ja. Uśmiechnęłam się, będąc gotowa powiedzieć, że mu wybaczam. 
I wtedy wszystko znów się schrzaniło. 
- Uu, co słychać?
James opuścił głowę słysząc jej głos i chociaż chwilę wcześniej było między nami okay, teraz wszystko wróciło. Zacisnęłam szczęki, patrząc jak Beth wchodzi do sali z tym swoim durnym uśmiechem, który miała zawsze w towarzystwie Jamesa. Miałam jej dość. Po raz kolejny psuła mój związek, a ja nie zamierzałam tego tolerować. 
- Niech zgadnę, jesteś następna w kolejce do show?
- Show? - Beth wyglądała na zdezorientowaną.
James wstał, wyciągając rękę, jakby chciał ją przed czymś powstrzymać. 
- Beth, proszę...
- James, zniszczyłeś coś naprawdę niezwykłego - przerwałam mu, nie mając zamiaru czekać, aż się jej pozbędzie. - I żaden taniec tego nie zmieni. 
Chwilę stałam, zbierając się w sobie i sięgnęłam po torbę. Ruszyłam do wyjścia.
- Riley, proszę...
- Nie. 
Odsunęłam się, tym razem bez cienia uśmiechu.
- Mogę pójść - zaproponowała Beth, ale było już za późno.
- Nie. Ty zostań. Ja wychodzę.
Odwróciłam się do Jamesa i spojrzałam na niego przelotnie.
- Z nami koniec. 
Wyszłam, nie mogąc już znieść tego wszystkiego. Tak bardzo chciałam z nim być. I tak bardzo chciałam mu wybaczyć. 
Po prostu nie mogłam tego wykrztusić. Nie kiedy znów miałam to przed oczami. 
Nie wiem, jakim sposobem wylądowałam w studiu A. Wiem tylko, że było puste, a ja potrzebowałam pustego miejsca. Żeby zapomnieć. 
Ale zamiast tego ustawiłam radio na numer 7. Nie wiem, dlaczego. Muzyka poleciała, a ja zaczęłam tańczyć duet Beth i Jamesa. Sama. Tańczyłam tak, jakby on ze mną był. Jakby ze mną tańczył. I chociaż to bolało, bo potrafiłam wtedy myśleć tylko o Beth i Jamesie, to tańczyłam dalej. 



Ale to był ich taniec. Ta myśl w jakiś sposób przeważyła szalę. Po prostu usiadłam na podłodze i rozpłakałam się. 
To był koniec. Między Jamesem i mną nie było już nic. Nic poza Beth. 

~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~

Cześć, trochę trwało zanim cokolwiek napisałam XD I w dodatku jest to tekst wzorowany na serialu, więc nic wielkiego.
Jakby kogoś zainteresowała historia to już daje info:
# The Next Step ("Akademia tańca") sezon 2, odcinki 7/8

piątek, 8 stycznia 2016

ABORCJA

Cisza. Ciemność. Ciepło. Nie wiem, kiedy to się zaczęło. Po prostu w którymś momencie zdałem sobie sprawę z tego, że ... coś czuję. Nie rozumiałem nic z tego, co się działo. Dlatego postanowiłem spokojnie trwać i czekać na to, co się wydarzy.

      Mijał czas. Czasem coś mnie kolebało, innym razem słyszałem niewyraźne dźwięki. Wszystko było mi obce prócz jednego - delikatnego dudnienia gdzieś nade mną, równomiernego i nieustającego. Wiedziałem, że to coś ważnego i wiedziałem, że u mnie w środku też tak dudni, ale lżej, prawie niezauważalnie, i bardziej chaotycznie.
W końcu zacząłem odróżniać niektóre zachowania - to kolebanie nazywało się chodzeniem, a to, co słyszałem cały czas to bicie serduszka. Dowiedziałem się tego dzięki słowom - tym dźwiękom, które w końcu zaczęły nabierać znaczenia. Ale dalej było mi ciepło i otaczała mnie ciemność. Czy tak wygląda świat? Byłem pewien, że nie, bo słowa mówiły o ładnych rzeczach, opisywały je, a ja próbowałem to sobie wyobrazić. Chciałem już móc to widzieć.
Niestety któregoś dnia z czekania przy dudnieniu serca - do którego zaczynałem się przyzwyczajać i prawie nie zwracałem na nie uwagi - wyrwał mnie dziwny hałas. To były krzyki.
-Nie chcę go! - wołał znajomy już mi, kobiecy głos. - Usunę je!
Znów nic nie rozumiałem. To wszystko było takie dziwne. Kilka dni słuchałem podobnych krzyków, płaczu (taki straszny dźwięk, który sprawiał że serduszko biło szybciej - i moje, i to drugie). A potem poczułem zupełnie nowe uczucie - coś jakbym się bał, złościł a zarazem próbował być na to obojętnym. Jednak to nie były moje uczucia, a tej kobiety, która tyle krzyczała.
Słyszałem jak mówi o tabletkach. Zupełnie nie wiedziałem co to, dlatego wyczuliłem się na każde słowo. Jednak wkrótce przestała mówić, słyszałem tylko jak nalewa wody do szklanki i w końcu coś połknęła - owe tabletki.
Zrobiło mi się dziwnie. Jakby dudnienie serduszka nade mną się oddalało, wszystkie dźwięki zniknęły, byłem tylko ja i coś co ciągnęło mnie w dół. Ale gdzie?
Ciemność stawała się coraz bardziej gęsta.
Z mojej główki zniknęły wszystkie myśli.
A potem zniknęła cisza.
Zniknęła ciemność.
Zniknęło ciepło.

Ja także w końcu zniknąłem.
***
Cześć! To opowiadanie jest dość stare, bo sprzed kilku miesięcy ;) Mam nadzieję, że Wam się podobało i dacie o tym znać w komentarzach :D.
Miłego weekendu!