Artemis wsunęła się między drzewa, bez najmniejszego wysiłku poruszając się cicho niczym polująca puma. Człowiek za jej plecami starał się jej dorównać, jednak co chwila trącał nieuważnie gałązki i listki. Bogini nie zwracała na to najmniejszej uwagi, zbyt zajęta poszukiwaniem saren, które mężczyzna spłoszył wcześniej.
- Często
biwakujesz? – zapytał, stąpając ostrożnie po dywanie z igieł.
Nieustannie rzucał Artemidzie ukradkowe spojrzenia. Bogini i tak była
zaskoczona, że wytrzymał w milczeniu całą minutę.
- Nie lubisz
mówić o sobie, w porządku – kontynuował, kiedy Artemis nie odpowiedziała. –
Zdradzisz mi chociaż swoje imię?
Bogini coraz poważniej zastanawiała się, dlaczego człowiek jeszcze nie
zrezygnował. Nie przyznałaby tego głośno, ale jego upór nawet jej się podobał.
Zupełnie przeczył jej przekonaniom na temat ludzi. Nie poddawał się łatwo,
dlatego Artemida nagrodziła go niemal prawdziwą odpowiedzią:
- Ami.
- Ami? –
powtórzył mężczyzna. – To zdrobnienie, tak? Ładne. Jestem Aleks.
Artemida nie zareagowała, choć
miło było przestać myśleć o nim jako „człowieku”. Aleksander oznaczał mężczyznę
troskliwego, który bronił innych. Niektórzy nazywali tym imieniem Parysa
bezpośrednio odpowiedzialnego za wybuch wojny trojańskiej. Wspomnienie Apollina
pomagającego królewiczowi w pokonaniu Achillesa zakłuło boginię w sercu,
przywracając jej myśli na właściwy tor. Gdzie jesteś? zawołała,
posyłając pytanie w przestrzeń, która od dłuższego czasu odpowiadała jedynie głuchą
ciszą. Brakowało lekkiego poczucia obecności towarzyszącego jej od pierwszych
chwil życia. Zupełnie jakby została sama.
Artemidzie nie podobał się kierunek, w jakim zmierzały jej myśli. Apollo
żył. Musiał żyć. Przecież wiedziałaby, gdyby stało się nieodwracalne. Cisza niczego
nie dowodziła, była jedynie ostrzeżeniem, że czas uciekał. Serce Artemidy wciąż
tłukło się w piersi – gdyby Apollo odszedł, pękłoby na pół. Bogini była o tym
przekonana.
- Więc, Ami,
przyjechałaś z przyjaciółmi? – Cisza. – Ja lubię biwakować sam. To oczyszcza,
wiesz? Łono natury, świeże powietrze. Żadnych miast i hałasów. Tylko ja i las.
Bogini nie chciała dać tego po sobie poznać, ale słowa Aleksa sprawiały
jej przyjemność. Właśnie dlatego wykradała się do lasu. Kiedy była w pałacu,
drzewa, wzgórza i strumienie wołały ją, powodując nieustającą tęsknotę. Każdego
dnia marzyła o tym, żeby zanurzyć palce w gęstej trawie i wypatrywać gwiazd
przez gałęzie drzew. Więc uciekała. Raz po raz opuszczała pałac, ściągając na siebie
gniew najbliższych. Nie potrafiła jednak inaczej.
- Nie jesteś
zbyt wygadana, co?
Aleksander nie wiedział nawet, jak bardzo trafił w sedno.
- W takim razie,
będę musiał się postarać i nadrobić za dwoje.
Z jakiegoś powodu paplanina mężczyzny nie drażniła Artemidy tak bardzo
jak można by się spodziewać. Skutecznie zakłócał jej czarne myśli i sprawiał,
że nie skupiała się na czekającej ją wojnie. Właściwie to cieszyła się, że coś
skłoniło ją do przyjęcia towarzystwa Aleksandra.
Bogini przymknęła oczy, nie przerywając marszu. Las jej słuchał, a ona
słuchała lasu. Była nim. I w tej chwili stawała się liśćmi, gałęziami, trawą i
owocami, które wzywały łanie i jelenie do poprowadzenia Artemis ku
przeznaczeniu. I wszystko to pod nosem niczego nieświadomego Aleksa. Jego ludzki
umysł i tak nie byłby w stanie tego pojąć. Im dłużej myślał, że miał do
czynienia ze zwykłą dziewczyną, tym lepiej. Artemida nie zamierzała zepsuć
muru, który od wieków oddzielał śmiertelników od bogów. Tak było dużo
spokojniej.
Jej plan działał. Bogini uniosła z satysfakcją kącik ust i czekała. Wyraźnie
słyszała źdźbła trawy uginające się pod racicami i gałęzie poruszane zgrabnymi
ciałami. Jelenie nadchodziły.
- Byłem wtedy
już drugi dzień na nogach, bo koniecznie chciałem nadrobić stracone godziny. –
Artemida zupełnie przegapiła moment, w którym Aleks podjął nowy temat. –
Cieszyłem się tylko, że pogoda dotychczas mnie oszczędzała i temperatura w nocy
nie spadła zbyt nisko.
Wreszcie je poczuła. Trzy łanie skradające się w zaroślach niespełna
sześć łokci od Artemidy. Były ciekawe i powoli zbliżały się ku bogini. A ona
czekała.
- Co prawda,
nie było to nawet miasteczko, a raczej zabita dechami wiocha na uboczu, ale nie
mogłem narzekać – ciągnął Aleks. – Zapukałem do drzwi…
Mężczyzna urwał nagle, a bogini nie miała żadnych wątpliwości, że
dostrzegł wreszcie ich towarzyszy. Jego kroki ustały i nawet oddech jakby
przycichł. Przez chwilę Artemida rozważała, czy człowiek naprawdę mógł obawiać
się łagodnych jelonków, ale szybko zrozumiała, że nie przemawiał przez niech strach.
To był podziw. Dostrzegła to w jego oczach, gdy płynnym obrotem stanęła twarzą
w twarz z mężczyzną. Dzieliło ich kilka stóp, choć Aleks zdawał się tego nie
dostrzegać. Całkowicie pochłonął go widok łani stojącej między pobliskimi
drzewami. Jak na kogoś często obcującego z lasami był dość zaskoczony takim
obrazkiem.
- Nie… –
szepnął – ruszaj się. Nie płoszmy ich.
Za pierwszą łanią stała kolejna, a tuż obok zatrzymał się młody
jelonek. Artemida była przekonana, że te same zwierzęta opuściły ją, gdy tylko
pojawił się hałasujący Aleks. One także ją rozpoznały. Jelonek ruszył przodem,
a jego towarzyszki podążyły wiernie, wbijając ciemne oczy w boginię.
Aleks sapnął, kompletnie rozdarty między porażającym podziwem dla zwierząt,
a niepokojem o nową znajomą. Jelenie szybko znalazły się na wyciągnięcie ręki,
jakby zupełnie nie robił na nich wrażenia widok człowieka. Dziewczyna też nie
zachowywała się normalnie. Kobiety, które znał, uciekały na widok najmniejszych
stworzeń, nawet jeśli te były zupełnie niegroźne. Za to Ami z lekkością uniosła
dłoń i pogładziła jelenia po pysku. Aleks jeszcze nigdy nie doświadczył czegoś
takiego. Bał się odezwać, żeby nie psuć chwili, choć cisnęło mu się na usta tak
wiele pytań.
- Prowadźcie
dalej – poleciła szeptem Artemida. Z mocą wpatrywała się w oczy jelonka. – Pokażcie,
gdzie zabrali mojego brata.
Jelonek obrócił głowę, jakby chciał wskazać odpowiedni kierunek. Następnie
on i jego towarzyszki ruszyli, prowadząc Artemidę ze sobą. Aleks zawahał się,
ale nie chciał przegapić tego niecodziennego zjawiska. Był oczarowany tym, co
się właśnie działo. Starał się robić jak najmniej hałasu, podchodząc do dziewczyny
o najjaśniejszych włosach, jakie widział.
- Możesz w to
uwierzyć? – szepnął, nie chcąc płoszyć zwierząt.
- A ty nie?
Gdyby nie powaga sytuacji, Artemida mogłaby się nawet roześmiać. Zapomniała
już, jak to było, imponować ludziom. Musiała się jednak opanować. W tej chwili
liczyło się przede wszystkim uratowanie Apollina.
- Więc na co
dzień jesteś zaklinaczką jeleni? – zażartował Aleks.
Artemida zerknęła na niego przez ramię. Był zabawny z tymi staraniami,
żeby nie hałasować. Gdyby nie jej moc, jelenie już dawno uciekłyby głęboko w
las.
- Wiem, co
chcesz powiedzieć – kontynuował mężczyzna. – Ja też jak ostatni jeleń za tobą
idę? – Wzruszył ramionami. – Trudno. Jestem ciekaw, dokąd mnie zaprowadzisz.
Bogini mimowolnie pomyślała o śmiercionośnych, którzy czekali na nią u
celu. Żaden śmiertelnik nie powinien znajdować się w pobliżu, kiedy wreszcie
ich spotka. Artemida nie zamierzała się wahać ani hamować. I nie sądziła, żeby thanásima
mieli jakąkolwiek litość dla przypadkowych świadków. Nie mogła tak ryzykować
życia Aleksandra.
Zwolniła kroku, pozwalając jeleniom nieco się wyprzedzić. Szli teraz z
Aleksem niemal ramię w ramię. Mężczyzna wyglądał na zaskoczonego zachowaniem
Artemidy, ale jednocześnie uśmiechnął się przyjaźnie
- Nie sądzę,
żebyś był jeleniem – zaczęła bogini, patrząc przed siebie. – Ale uważam, że nie
powinieneś dalej ze mną iść.
Aleksander cmoknął z niezadowoleniem i pokręcił głową. Kątem oka
Artemida widziała ciemny lok podążający śladem tego ruchu.
- Znowu wracamy
do punktu wyjścia? Mówiłem już, nie zostawię cię samej w wielkim lesie.
- Jak widzisz,
radzę sobie doskonale – odparła spokojnie. Łania zastrzygła uszami. – Nie potrzebuję
twojej pomocy.
- Nie
oferowałem pomocy – zaoponował.
Artemida była więcej niż pewna, że właśnie to jej wcześniej proponował,
ale postanowiła tego nie komentować. Uniosła lekko brodę i powtórzyła z
naciskiem:
- Nie
powinieneś ze mną iść.
- A to
dlaczego?
Dyskusja z Aleksem przypominała Artemidzie sprzeczki, które miewała z
Apollem i Hermesem. Każde chciało mieć rację, nawet jeśli nie miało to
najmniejszego sensu.
- Bo może to,
co robię, jest niebezpieczne – powiedziała tajemniczo.
Liczyła, że w taki sposób wystraszy śmiertelnika i sprawi, że nie
będzie już tak uparcie za nią podążał. Może ona sama nie wyglądała jak ktoś,
kogo należało się bać, ale przecież Aleks jej nie znał. Ludzie byli różni. Knuli,
zdradzali i kłamali. Bogowie nie byli w tej kwestii dużo lepsi, jednak odkąd
zerwali bliskie kontakty z ludźmi, znacząco się uspokoili. Dla własnego dobra
Aleks powinien widzieć w niej kogoś, komu nie należało ufać.
- Cóż – zaczął z
namysłem. Jego twarz powoli wykrzywił kpiący uśmiech. – W takim wypadku lepiej
trzymać się razem, co?
Artemida była bardzo blisko tego, żeby wybuchnąć. Niesamowicie korciło
ją, aby wypuścić wszystkie emocje, które targały nią od zniknięcia Apolla, a
może nawet dłużej. Nagromadzony żal, złość, bezsilność i chęć zemsty domagały
się uwolnienia. Ale to najpewniej zupełnie zniszczyłoby jej maskę śmiertelnika.
A wtedy najbezpieczniejszą opcją byłoby pozbycie się Aleksandra.
Bogini spojrzała na najbardziej upartego człowieka, jakiego przyszło
jej spotkać. Omiotła wzrokiem jego ciemne loki, piękne oczy, nijaki zarost i
wątłą sylwetkę. „Trzymanie się razem” nie dawało jej żadnych korzyści. Co najwyżej
powodowało, że w przypadku starcia musiałaby mieć oczy dookoła głowy i bronić
nie tylko siebie, ale również swojego towarzysza. Tyle, że patrząc w jego
zielone oczy, postanowiła nie zajmować się tym od razu. Thanásima nie czekali
przecież za najbliższym drzewem. Artemida miała mnóstwo czasu, żeby odprawić
Aleksandra naprawdę skutecznie. Na razie nie było sensu z nim walczyć. Zwłaszcza,
jeśli jedyną rzeczą, jaka mogła przekonać go do odejścia, była moc bogów. Artemida
nie chciała zbyt szybko ujawniać swojej obecności. Thanásima mogli być daleko,
ale bogini była pewna, że czuwali. I czekali, aż jej rodzina opuści Olimp. Dlatego
musiała zachować pozory tak długo, jak tylko się dało.