piątek, 2 czerwca 2023

Bogini księżyca i śmierci cz. 11

Zmrok zapadł szybciej niż Artemida by sobie tego życzyła. Nie bała się ciemności – w końcu była boginią księżyca – ale nadejście nocy przypominało tylko o nieuchronnie uciekającym czasie. Musiała też przyznać, że sytuacja nie przedstawiała się w najjaśniejszych barwach. Straciła większość broni. Nie miała żadnego tropu. Była sfrustrowana, a przez to i zmęczona, chociaż fizycznie potrafiła przetrwać dużo więcej niż zwykły śmiertelnik.

Powinna poszukać jakiegoś miejsca na nocleg i chociaż trochę odpocząć, żeby zregenerować siły oraz odświeżyć głowę – wiedziała o tym doskonale. A jednak nie potrafiła się do tego zmusić. Zeus nie zamierzał wyruszyć na poszukiwanie Apolla. Nie bez znalezienia planu, który będzie całkowicie bezpieczny dla reszty rodziny. A to mogło potrwać, zwłaszcza przy braku umiejętności bogów do kontroli czasu.

Las pogrążał się w coraz bardziej nieprzeniknionej ciemności.

Artemis zanurkowała pod nisko opuszczoną gałęzią i odgarnęła kilka krzewów, przeciskając się cały czas do przodu. Parła przed siebie, niezdolna do tego by przyznać, że jest bezsilna. Nie miała pojęcia, dokąd się udać. A jednak odnosiła wrażenie, że zatrzymanie się byłoby równoznaczne z rezygnacją. A do tego nie mogła dopuścić. Musiała odnaleźć brata. Musiała.

Szybkim krokiem przemierzała więc ścieżki, polany i knieje, usiłując dostrzec cokolwiek, co wskazałoby jej odpowiedni kierunek. Śmiercionośni rozpływali się we mgle niczym cienie, ale to niemożliwe, by nie zostawiali po sobie żadnych śladów. Było ich tak wielu. Musieli mieć kryjówkę, miejsce, w którym przetrzymywali jej brata. Artemis wyszczerzyła zęby w niemym warknięciu. Zapłacą jej za to, co zrobili.

Sowa zahuczała nad głową bogini. Było już naprawdę późno. Artemida podejrzewała, że pozostali bogowie wiedzieli już o jej niesubordynacji. Zeus musiał być wściekły. Nie obawiała się jednak jego reakcji – jeszcze nie teraz. Skoro był zbyt przerażony, żeby wyruszyć na poszukiwania porwanego Apolla, na pewno nie ruszyłby za nieposłuszną córką. Starcie z ojcem mogła więc swobodnie odłożyć na późniejszy czas. Zresztą, gdy bezpiecznie wróci z bratem, Zeus nie będzie mógł się złościć.

Krążyła już od wielu godzin - a przynajmniej tak wnioskowała z obserwacji otoczenia. Na Ziemi łatwiej jej było oceniać upływ czasu, a jednak i tak nie była w tym najlepsza. Jak długo jej brat pozostawał w niewoli? Co z nim robili? Odnosiła wrażenie, jakby cały jej umysł opustoszał, pozostawiając jedynie te dwie myśli, które odbijały się od siebie, doprowadzając ją do szału. Była boginią, do trzech Eryni! 

       Ze złością sięgnęła po zawieszony na plecach łuk i zamachnęła się nim na stojące w pobliżu
drzewo. Biedna brzoza nie miała najmniejszych szans - wąski pień uległ boskiemu drewnu i pękł w pół, wydając koszmarny trzask. Hałas przetoczył się po lesie, płosząc wszystkie znajdujące się niedaleko zwierzęta. Artemida przez chwilę przyglądała się uciekającym zającom i odlatującym pospiesznie ptakom. Na kilka długich sekund zapanował chaos, który milkł w miarę, jak zwierzęta się od niej oddalały. Bogini westchnęła, opuszczając rękę z łukiem. 

Musiała pomyśleć. Powinna się skupić, ale strach o najbliższą jej sercu istotę nie pozwalał na rozwagę. 

I właśnie dlatego bogini znów ruszyła przed siebie. Wiedziała, że prędzej czy później las się skończy, a ona nie miała żadnego celu. Póki co mogła jednak pozwolić sobie na wyładowanie emocji, które gromadziły się sukcesywnie przez dziesiątki lat. 

Może powinna udać się do Wyroczni. Przy okazji zdołałaby zorientować się, czy Hera w ogóle do niej dotarła. Poza tym, jeśli bogini, zgodnie z obawami Zeusa, rzeczywiście zaginęła, istniały marne szanse, by thanásima oczekiwali drugiego z nich w tym samym miejscu. To nie był sposób działania ojca. I właśnie dlatego miał szansę się powieść. 

Artemis natychmiast obrała właściwy kurs. 

W jej głowie mimowolnie pojawiło się wspomnienie porzuconego śmiertelnika. Jak sobie radził? Był niezłym piechurem jak na człowieka, a śmiercionośni nie mieli powodu, aby mu zagrażać. Nie miała więc żadnych powodów, aby dłużej się nim przejmować. Właściwie nigdy nie powinna była zacząć. 

A jednak nie chciał całkiem się ulotnić w tłumie innych nieznaczących twarzy, które napotykała na swojej drodze przez stulecia. Artemis nie miała czasu się na tym skupiać, ale jak każdy bóg wiedziała, że taki obrót spraw mógł nie być jedynie dziełem przypadku. Zresztą, nic nie było. Losy wszystkich istot niższego szczebla zapisane były na kartach niebios. Jej własne na krótko splecione zostały z przypadkowym śmiertelnikiem, ale dziwne przeczucie powodowało, że bogini czuła się jeszcze bardziej nerwowo.

Wkrótce dotarła do krańca lasu, przemknęła przez niewielkie miasteczko i znów zanurzyła się we wszechobecnej zieleni. Była wdzięczna za zapadnięcie zmroku, bo na ulicach nie spotkała ani żywej duszy. Nie potrzebowała kolejnych komplikacji ani spowolnień, a chociaż ludzie w jej mniemaniu byli nawet mniej istotni niż zwierzęta, miała szacunek do tego, co wypracowali razem z resztą Olimpu. 

Ludzkie ciało nie pozwalało na pokonywanie kilometrów w ułamkach sekund, więc droga nieco się dłużyła, ale Artemida nie zamierzała kusić losu. Skoro śmiercionośni potrafili wytropić ją w takiej postaci, powrót do boskiej formy byłby niczym włączenie radaru, odpalenie racy i uruchomienie syren jednocześnie. 

Musiała wytrwać. Wyrocznia nie znajdowała się znowu aż tak daleko. Trzy dni. Powtarzała sobie w głowie. Zazgrzytała zębami. Tylko, jeśli będę przejmować się ograniczeniami ludzi. Zmrużyła oczy, uśmiechając się groźnie. Przecież nie mogła umrzeć z wycieńczenia, a odzyskanie Apollina było warte każdej ceny. 

Wtedy właśnie go poczuła. Lekki podmuch chłodnego, wieczornego wiatru przyniósł ze sobą zapach, który zupełnie nie pasował do tego lasu. Był niczym swąd spalenizny zmieszany ze słoną morską wodą i czymś ziemistym, czego nie potrafiła do końca określić. Pociągnęła mocno nosem, aż nowy zapach całkiem wypełnił jej płuca. Przy kolejnym wdechu woń była dużo słabsza, jakby rozwiana. Bogini zgrzytnęła zębami. Obserwowali ją. Śmiercionośni byli w pobliżu i kontrolowali każdy jej krok. Pojawiali się i znikali, jakby grali z nią w kotka i myszkę. Jakby bardziej bawiło ich dezorientowanie wroga, zamiast szybkie i skuteczne pozbycie się go.

Artemida była doskonałą łowczynią. Wiedziała, że w rzeczywistości thanásima chcieli ją zmęczyć, zdezorientować, aby ostatecznie stała się słabym przeciwnikiem. Długie kilometry pokonywane na ludzkich nogach z pewnością w jakimś stopniu działały wycieńczająco – zwłaszcza dla kogoś tak niecierpliwego jak bogini. Zanim dotarłaby w ten sposób do Wyroczni, nerwy miałaby w postronkach, a jej zdolność logicznego myślenia całkiem ustąpiłaby pragnieniu zemsty i wymierzenia kary. Na to tylko czekali.

Do Hadesu z ostrożnością!

Ledwie chwilę później przez las przetoczyła się potężna fala energii, którą wyczuć mogły wszystkie zwierzęta i ludzie z krwi boskiej – a tej, co nie było żadną tajemnicą, Zeus oddał całkiem sporo. Artemida wiedziała, że jej przemianę z łatwością odkryć mogli też inni bogowie oraz thanásima. Uśmiechnęła się groźnie. Niech spróbują mnie zatrzymać.