poniedziałek, 26 lipca 2021

Bogini księżyca i śmierci cz. 6

Nogi Artemis wrosły w ziemię, a usta odmówiły posłuszeństwa. Bogini wewnętrznie krzyczała z rozpaczy, choć na placu przed pałacem panowała złowroga cisza. Dało się w niej wyczuć porażkę. Apollo, bóg życia i słońca, bratnia dusza Artemidy i jeden z najwyższej dwunastki został zabrany. Bogini poczuła przejmujący chłód. Jak mogli być tak ślepi? Dlaczego nikt nie zwolnił i nie przeanalizował tej sytuacji na zimno? Thanásima nie pragnęli pałacu, jeszcze nie teraz. Przecież bogowie doskonale zdawali sobie sprawę z tego, że interesowała ich wyłącznie moc, którą mogli zbierać do własnych celów. Potrzebowali jej. Zwykle napadali na samotnie podróżujących będących łatwym celem, ale dwunastka z Zeusem na czele zaszyła się w pałacu i ukryła przed thanásima. Artemida nie miała pojęcia, czy śmiercionośni byli świadomi tego, że Hera i Posejdon znajdowali się poza bezpiecznymi murami. Natychmiast cała się zjeżyła. Bezpiecznymi. Właśnie boleśnie się przekonali, że pałac wcale nie był azylem. Stał się dla nich więzieniem, a w przyszłości – kto wie – być może grobowcem.

Wszyscy bogowie w skupieniu patrzyli na Zeusa i Artemidę. Każde z nich przedstawiało zupełnie inny obrazek. Najwyższy z bogów zaciskał dłoń w pięść, a na jego twarzy odmalowała się koncentracja. Niemal można było usłyszeć jak przez jego myśli przewijają się różne scenariusze, w których szuka odpowiedzi na swoje pytania.  Było jasne, że jeśli ktoś mógł znaleźć odpowiednie rozwiązanie, tą osobą był Zeus. Wystarczyło jedno jego słowo, a wszyscy bogowie odpowiedzieliby na wezwanie i ruszyli do walki. Czy to mogłoby wystarczyć? Bogowie byli władzą, ale po raz pierwszy nie znali swojego przeciwnika.

Artemida z kolei wyglądała, jakby zamierzała rozłupać wszechświat na pół i wyrwać z niego siłą brata bliźniaka, który chwilę wcześniej rozpłynął się w czarnym dymie niby miraż pustynny. W jej oczach płonął taki gniew, że nawet wierne nimfy, które stały w drzwiach pałacu, nie odważyły się podejść bliżej.

- Może zbierzmy się w środku. – Ton Hestii sugerował, że to wcale nie było pytanie. Brzmiał głośno i nienaturalnie w przejmującej ciszy. – Zeusie?

Bóg skinął krótko głową i wszystkie jego dzieci oraz rodzeństwo ruszyli do pałacu. W miejscu pozostała tylko Artemida, która dla odmiany niewidzący wzrok skierowała ku rozdartej bramie. Była boginią łowów. Miała po swojej stronie księżyc, lasy, zwierzęta i góry. Kto, jak nie ona, mógł odnaleźć Apolla i sprowadzić go do domu?

- Artemido?

Suelle zrobiła krok w kierunku bogini i skłoniła się lekko.

- Oczekują cię w wielkiej sali.

Artemida westchnęła. Paliła się, żeby wyruszyć na poszukiwania bliźniaka. Wiedziała jednak, że lepiej było mieć po swojej stronie także resztę bogów. Godzinę. Dam im jedną godzinę. Zdecydowanym krokiem przeszła przez plac i skinęła głową na nimfy.

- Pilnujcie bramy. Zabijcie każdego, kto zbliży się bez podania ważnego powodu.

Jej towarzyszki przytaknęły milcząco i natychmiast ustawiły się w przejściu, strzegąc wejścia do pałacu bogów. Na ramieniu Katne przysiadł orzeł Zeusa.

Z wielkiej sali dobiegały podniesione głosy, co nieszczególnie dziwiło Artemidę. Po tylu latach spędzonych w niemal zamkniętym gronie bogowie szybko się na siebie irytowali. Nie było też zaskoczeniem, że po dwóch stronach sporu znaleźli się Zeus i Hades.

- Sugerujesz, że powinniśmy porzucić Apollina?

Istniał jeden istotny fakt, o którym nie wiedziało wiele osób – Hades był uosobieniem spokoju. Przebijał w tym nawet swojego brata. Bóg świata zmarłych budził powszechny strach, ale wynikał on jedynie z tego, że ludzie podświadomie obawiali się sądu. Wiedzieli bowiem, iż Ajakos, Minos i Radamantys widzieli każdy najdrobniejszy postępek, a ich werdykt zawsze był sprawiedliwy. Nic dziwnego, że nieczyści i ograniczeni ludzie drżeli na myśl o stanięciu przed trybunałem. Marne były ich szanse na wieczne szczęście w otoczeniu Pól Elizejskich.

- Nigdy nie porzuciłbym własnego dziecka, Hadesie – zagrzmiał Zeus, a jego brwi zbliżyły się do siebie w nieprzyjemnym grymasie.

Ciche, niemal niesłyszalne parsknięcie zwróciło uwagę Artemidy. Bogini spojrzała w odległy kąt sali i dostrzegła Dionizosa z krzywym uśmieszkiem przyglądającego się potyczce braci. W jego dłoni kołysał się kieliszek, a sądząc po błędnym spojrzeniu, nie był to pierwszy tego dnia. Był tu przez cały czas? W tym stanie kompletnie nie nadawał się do walki, ale Artemis nie mogła uwierzyć, że zapijał się w najlepsze, kiedy Apolla pojmali i wyprowadzili z pałacu. Ich spojrzenia skrzyżowały się i uśmiech Dionizosa osłabł. Z nietypową dla siebie powagą bóg uniósł kieliszek, jakby chciał w ten sposób pocieszyć siostrę. Artemida żałowała, że nie włóczył się już po świecie śmiertelników, żeby z radością opijać wschody, zachody czy co on tam świętował.

- A jednak nie chcesz wyruszyć na poszukiwania syna. – Hades stał z zaplecionymi na szerokiej piersi ramionami. Był podobny do Zeusa: wysoki, barczysty i władczy. Obaj mieli włosy w jasnym kolorze, choć Hades, w przeciwieństwie do brata, obcinał swoje krótko i nie nosił brody. Wyglądał przez to na sporo młodszego. – Marnujesz czas.

- Wykorzystuję go na zaplanowanie swoich działań, bracie.

- Nie jesteś w stanie ich zaplanować, Zeusie. – Hades pokręcił głową. – Nie znamy przeciwnika. Nie wiemy, jakie ma siły i gdzie się ukrywa. Trzeba to przyznać, znajdujemy się w ciężkiej sytuacji.

- I nie będę jej pogarszał, ryzykując utratę kolejnych członków rodziny. – W głosie Zeusa zabrzmiała stalowa nuta. – W imię czego? Ślepych poszukiwań? Jak sam zauważyłeś, nie wiemy za wiele. Nie jesteśmy w stanie pójść do ich kryjówki, wyważyć drzwi i odebrać Apolla. Rozpłynęli się w powietrzu, Hadesie, nie zostawiając żadnych śladów.

Pozostali bogowie milczeli, nie okazując poparcia żadnej ze stron. Artemida popatrzyła po nich, usiłując przewidzieć podział sił. Ares bez wątpienia poparłby Zeusa. Był bogiem wojny, jego życie składało się ze strategii i planów. Hestia zapewne czuła się rozdarta – ratować bratanka czy zabezpieczyć innych członków rodziny? Hefajstos był jak jego ogień: wolał działać niż dyskutować. Artemida wierzyła, że w tym sporze poparłby Hadesa. Podobnie jak Afrodyta, która zawsze miała słabość do Apolla o pięknej twarzy. Nie stanęłaby zresztą przeciw własnemu mężowi. Nawet w tej chwili trwała wiernie u boku Hefajstosa, krzywiąc się z niepokoju. Atena z pewnością rozważyłaby wszystkie możliwości, zanim podjęłaby jakąkolwiek decyzję. Artemis nie miała tylko pojęcia, co byłoby według siostry mądrzejszym wyborem, gdy na szali stało życie Apolla.  

- Wobec tego, co proponujesz?

- Powinniśmy przeanalizować informacje, które już zdobyliśmy – oświadczył Zeus, spoglądając po reszcie bogów. Jego wzrok na ułamek sekundy zawisł na Artemidzie. Bogini odebrała to jako ostrzeżenie. – Być może wyciągniemy z nich coś, co wcześniej nam umknęło.

Przeanalizować? Artemida z niedowierzaniem przysłuchiwała się ojcu. Czy on naprawdę zamierzał siedzieć i myśleć, zamiast zrobić coś w sprawie Apolla? Ta sytuacja wymagała reakcji. Skoro ich poszukiwania dotychczas nie przyniosły efektów, należało wreszcie przyznać, że Zeus się pomylił. Przyjąć inną taktykę.

- Czas nie działa na naszą korzyść, bracie – odezwał się Hades, zupełnie jakby czytał Artemidzie w myślach.

- Mówisz tak, jakbym nie zdawał sobie z tego sprawy – powiedział Zeus władczym tonem. – Ja jednak podjąłem już decyzję. Nie zaryzykuję życia kolejnych dzieci. Hera i Posejdon nadal przebywają poza pałacem. Nie możemy pozwolić sobie na jeszcze większe rozproszenie.

Hermes poruszył się niespokojnie. Artemida zdała sobie sprawę z tego, że wcześniej nie wzięła pod uwagę jego zdania w całym sporze. Najmłodszy z dwunastki często był pomijany w tego rodzaju sprawach. Traktowano go jako dobrego towarzysza, dowcipnisia, a nawet wysłannika oraz dyplomatę, ale łatwo zapominano o tym, że Hermes również należał do najwyższych bogów. Bogini nie miała jednak wątpliwości, co do jego zdania. Decyzja Zeusa w widoczny sposób nie przypadła mu do gustu.

- Aresie. – Zeus przeniósł spojrzenie z Hadesa na syna. – Ta bitwa potoczyła się inaczej niż mogliśmy przypuszczać.

Artemida zdawała sobie sprawę z tego, że ojciec w ten sposób chciał dowiedzieć się, co o całym zajściu sądził bóg wojny, a jej zupełnie to nie obchodziło. Korzystając z tego, że nadal stała przy drzwiach, obróciła się na pięcie i opuściła salę. Czuła na sobie czyjeś spojrzenie, ale nie sprawdziła, do którego z bogów należało. Jej myśli zaprzątał teraz zupełnie inny problem.

Wspinając się po schodach, Artemida układała w głowie szybki plan. Nie zgadzała się z ojcem, który zamierzał czekać bezczynnie i porzucić Apolla na pastwę losu. W tej sprawie trzeba było działać, Hades miał rację – czas nie działał na ich korzyść. Artemis nie miała bladego pojęcia, w jaki sposób śmiercionośni pozbawiali bogów mocy, ale wątpiła, żeby potrzeba było do tego specjalnych warunków. A to oznaczało, że jej bliźniak w każdej chwili mógł odejść z tego świata raz na zawsze. Bogów niełatwo było uśmiercić (zwłaszcza, gdy światem zmarłych rządził ich krewny), ale istniały pewne sposoby, które nawet Hadesowi odbierały szansę na przywrócenie ich do świetności. Nikt nie raczył wyjaśnić bogini, w jaki dokładnie sposób działali thanásima, więc mogła tylko przypuszczać, co czekało Apolla. Nie zamierzała jednak czekać, aż jej czarne myśli się ziszczą.

Z kołczanem i łukiem zawieszonymi na plecach sięgnęła po złoty klucz do zbrojowni, w której Hefajstos składował przygotowywaną przez siebie broń. Brat wręczył jej go zmęczony nieustannym donoszeniem strzał, które niegdyś Artemida zużywała w zatrważającym tempie. W ten jednej chwili była naprawdę wdzięczna za dostęp do jego skarbnicy. Plan, który stworzyła, wymagał dyskrecji, dlatego nie zamierzała wtajemniczać żadnego z bogów. Wymagał także broni, a miecz otrzymany od Aresa nie spełniał jej oczekiwań. Artemida od zawsze wolała walczyć przy użyciu łuku, podobnie jak Apollo, który władał mieczami chyba gorzej nawet od Hermesa.

Bogini pospiesznie omiotła spojrzeniem sypialnię, zastanawiając się, czy o niczym nie zapomniała. Nie zamierzała zostawiać listu do rodziny: doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że jej nieobecność będzie najbardziej wymownym wyjaśnieniem. Wyszła na korytarz, nawet nie zamykając za sobą drzwi.

Kiedy mijała sypialnię brata, odruchowo przystanęła. Dłoń przyłożyła do drewna i przesunęła nią po drzwiach, jakby czułym gestem chciała dosięgnąć Apolla. Musiała go znaleźć. Wiedziała, że jej się to uda. Na ułamek sekundy zamknęła oczy, usiłując go wyczuć, a potem zacisnęła dłoń w pięść i ruszyła korytarzem w stronę zbrojowni. Więź z bliźniakiem nie działała. Gdziekolwiek zabrali go thanásima, ich połączenie tam nie docierało.

Artemidzie udało się dotrzeć do zbrojowni, nie będąc zauważoną. Wsunęła klucz w wąski otwór i wrota stanęły przed nią otworem. Setki mieczy, łuków, włóczni, tarcz i innych broni trwało w nienaruszonym stanie, cierpliwie czekając na swój czas. W zbrojowni bogów przedmioty nie pokrywały się kurzem, wilgoć nie powodowała korozji, a czas nie umniejszał ich świetności. Każda broń wyglądała, jakby ledwie minutę wcześniej kowal wykonał ostatnią poprawkę. Artemis skierowała się ku zbiorze strzał. Jej kolekcja wykonana z drzewa oliwnego i harpich piór zdobiona była misternie wyżłobioną łanią. Tuż obok leżały strzały z motywem lauru. Bogini westchnęła i napełniła kołczan do granic jego możliwości. Następnie odwróciła się na pięcie i skierowała się do wyjścia, starając się skupić na celu.

Z mijanej półki zgarnęła dwa sztylety, które przymocowała do pasa, a potem opuściła zbrojownię i wspięła się po schodach z determinacją. Hol pałacu był skąpany w ostrym słońcu przypominającym złociste loki na głowie Apollina. Promienie ogrzały gładką skórę bogini, kiedy pokonała ostatnie stopnie i stanęła na wprost bramy. Wrota do pałacu wyglądały teraz jak dziura, która zionęła w sercu bogini.

Artemida zbliżyła się do nimf, które nadal strzegły wejścia. Pięć kobiet skłoniło się z szacunkiem, choć Katne jednocześnie zmarszczyła brwi. Oczywiście, dostrzegły uzbrojenie bogini oraz zaciętość malującą się na jej twarzy. Tylko głupiec nie połączyłby tych faktów.

- Nie zmuszę was do kłamstwa – odezwała się Artemida, zanim którakolwiek z nimf zdążyła zabrać głos. – Jeśli Zeus zapyta, powiedzcie mu prawdę.

- To znaczy, że nie zabierzesz nas ze sobą? – Efne była szczerze zdumiona.

Pozostałe nimfy spojrzały na Artemidę z podobnym zaskoczeniem.

- W takiej grupie natychmiast zwrócimy na siebie uwagę – wyjaśniła bogini. – Poza tym, jeśli będę was potrzebowała, wierzę, że odpowiecie na wezwanie.

Nie zamierzała prosić swoich przyjaciółek o pomoc, ale wiedziała, że mówiąc to, uspokoi je choć trochę. Vian zacisnęła usta, a Neeria splotła ramiona na piersi. Nie były przekonane, ale nie mogły się kłócić z boginią. Choć Artemida traktowała je jak przyjaciółki, każda z nimf pamiętała o swoim statusie. Właśnie dlatego odsunęły się od bramy, robiąc jej przejście.

Artemida skinęła im głową. Nimfy były wierne i lojalne, a ona doceniała je bardziej niż byłaby w stanie to okazać. Nie lubiła jednak wylewnych pożegnań. Zamierzała wrócić do pałacu z Apollinem przy boku.

Dlatego, nie marnując więcej czasu, minęła nimfy i bramę, a potem zeszła z Olimpu bez patrzenia wstecz.

wtorek, 20 lipca 2021

Bogini księżyca i śmierci cz. 5

Hermes natychmiast rzucił się w kierunku pałacu, krzycząc cos o powiadomieniu reszty rodziny. Artemida wątpiła, żeby ktoś był w stanie przeoczyć hałas i wstrząsy wywoływane uderzeniami, ale nie próbowała zatrzymać brata. Hermes był posłańcem, osobą łagodzącą spory i świetnym szpiegiem. Choć nie można było mu odmówić umiejętności walki – każdy z bogów ją posiadał – zdecydowanie nie był do niej stworzony. Sama zresztą także powinna dostać się do pałacu. Ktokolwiek dobijał się do bramy pałacu, nie wydawał się jej pokojowo nastawiony, dlatego lepiej czułaby się ze swoim łukiem. Jedno spojrzenie na rodzeństwo wystarczyło, żeby wiedziała, że wszyscy myśleli o tym samym. Żadne z nich nie miało broni, podobnie jak Hestia. Byli bogami i mieli wpływ na wiele spraw, ale ciężar broni wycelowanej we wroga dawał sporą pewność.

Artemida i Apollo zaczęli biec jednocześnie. Byli niczym jedna osoba w dwóch ciałach i wspólna walka zawsze wychodziła im najlepiej. Rodzeństwo i Hestia dołączyli do nich z minimalnym opóźnieniem. W drzwiach pałacu minęli Aresa i Hefajstosa, którzy jako pierwsi postanowili sprawdzić, kto zakłócał ich spokój. Żadna z osób zmierzających do wnętrza nawet się nie zatrzymała. Nie mieli im nic istotnego do przekazania.

W czasie biegu Artemida zastanawiała się, czy to miała być właśnie godzina zero. Czy pod bramą pałacu stanęły zastępy śmiercionośnych, którzy zamierzali zgładzić całą jej rodzinę? Twarz bogini rozciągnęła się w uśmiechu. Niech spróbują. Jej ciało, boskie ciało, wyraźnie odczuwało działanie emocji. Kroki się wydłużyły, a mięśnie napięły w oczekiwaniu na walkę. Była gotowa.

Na szczycie schodów rodzeństwo musiało się rozdzielić. Atena skręciła w lewy korytarz, a Apollo z Artemidą podążyli w przeciwnym kierunku. Bogini jakoś umknął moment, w którym odłączyła się od nich Hestia. Była zbyt skupiona na tym, aby dotrzeć do swojej sypialni. Na specjalnie przez Hefajstosa zaprojektowanym stojaku między łóżkiem a łaźnią pozostawiła w niej łuk z kołczanem po brzegi wypełnionym strzałami. Artemida zamierzała zdjąć nimi wszystkich wrogów jej rodziny.

Apollo wpadł do swojej sypialni, a jego siostra pokonała ostatnie kilka kroków i pchnęła drzwi własnej komnaty. Artemis okrążyła wielkie łoże zajmujące sporą część pomieszczenia i sięgnęła po łuk. Zrobiony na specjalne zamówienie zdawał się dopasowywać do dłoni bogini, kiedy ta przełożyła go z jednej ręki do drugiej, jednocześnie sięgając po kołczan. Krótkie spojrzenie wystarczyło, żeby policzyła wszystkie strzały – czterdzieści siedem. Wystarczająco, by pokonać nawet potężnego wroga. Artemis samej sobie skinęła głową i założyła kołczan na plecy. Niemal nie odczuwała jego ciężaru przepełniona chęcią zmierzenia się z tym, co postanowiło wedrzeć się siłą do jej domu.

Potężny huk, dużo głośniejszy niż poprzednie, sprawił, że Artemida instynktownie sięgnęła po strzałę i wybiegła na balkon. Miała z niego widok na ogród, ale gdy wychyliła się odpowiednio, mogła dostrzec fragment bramy. A raczej tego, co z niej pozostało. Metal uformowany sprawnymi dłońmi Hefajstosa wisiał w strzępach na powykrzywianych zawiasach. Fragmenty bramy leżały też wokół, zupełnie jakby były z drewna, a nie boskiego tworzywa, które dostępne było tylko wewnątrz potężnego wulkanu, gdzie pracował bóg ognia, kowali i rzemiosła. Artemida jeszcze nigdy nie widziała, żeby komuś udało się go zniszczyć.

W tym samym momencie oczom bogini ukazała się wreszcie twarz wroga. Postać zdawała się roztaczać wokół siebie dym bądź mgłę, która częściowo skrywała jej ciało. Mimo to Artemis zdołała dostrzec czarną, lśniącą zbroję opinającą korpus istoty i naramienniki zdobione żelaznymi piórami. Dzięki nim postać wyglądała imponująco i bogini przez chwilę tylko przyglądała jej się z ciekawością. Pierwszy raz miała okazję zobaczyć jednego ze śmiercionośnych – zwykle byli dla niej tylko kłębem dymu i niczym więcej. Bogini spojrzała na twarz wroga i doznała prawdziwego szoku. Śmiercionośny był… kobietą. Dość ostre rysy twarzy upodobniały ją do harpii bądź syreny. Rzecz jasna, syreny w prawdziwej jej formie, a nie tej śmiesznej wersji wymyślonej przez śmiertelników. Kobieta miała włosy zaplecione w czarne niczym otchłań Tartaru warkocze, które mocno kontrastowały z jej siną skórą. Artemida zupełnie nie tak wyobrażała sobie zagrażające im od dziesięcioleci istoty.

Pewnym, wyćwiczonym ruchem uniosła łuk z nałożoną na cięciwę strzałą. Wycelowała prosto w skroń kobiety, jednak na moment przed tym, jak grot dosięgnął celu, postać poruszyła się. Strzała z głuchym dźwiękiem odbiła się od piór w naramiennikach i odskoczyła w przeciwnym kierunku. Artemis syknęła ze złości. Jak to możliwe?! Z jakiego materiału stworzono zbroję, której jej strzały nie były w stanie uszkodzić?

Kobieta stojąca przy bramie spojrzała wprost na Artemidę i uśmiechnęła się złowieszczo. Bogini dumnie uniosła brodę, sięgając po kolejną strzałę. Nie zamierzała drugi raz się pomylić. Wroga – ani jego oręża – nie należało lekceważyć, dlatego Artemida planowała kolejną strzałę wbić kobiecie prosto między oczy. Ta jednak odwróciła głowę i zgarbiła się nieco, patrząc na coś poza zasięgiem wzroku bogini. Jej dłonie zapłonęły ogniem w kobaltowym kolorze. To nie było dobre położenie do oddania strzału. Zbyt wielkie ryzyko, że kolejna strzała zostałaby zmarnowana. Artemis obróciła się na pięcie i ruszyła do wyjścia z sypialni.

Korytarzami pałacu niosły się odgłosy typowe dla walk bogów. Huki, krzyki i szczęki mieczy dużo głośniejsze niż w przypadku bojów śmiertelników z każdym krokiem napawały Artemidę coraz większą złością. Nie chciała tego przyznać, ale obawiała się śmiercionośnych. Thanásima stanowili zagrożenie dla niej i reszty bogów, a Artemida nie była głupia – znajdowali się w beznadziejnej sytuacji. Nie można im było jednak odmówić choć jednej rzeczy: woli walki.

Właśnie dlatego bogini posłała strzałę w kierunku pierwszej spowitej dymem postaci, jaka znalazła się w zasięgu jej wzroku. Grot wbił się prosto w dłoń istoty, sprawiając, że śmiercionośny odskoczył od nimf i ze złością spojrzał na Artemidę. Jej dzielne towarzyszki były uzbrojone po zęby i natychmiast rzuciły się w kierunku walczących. Trafiony thanásima został ponownie zraniony przez Katne, a Neeria i Vian dopadły do kobiety, którą wcześniej Artemis oglądała z balkonu. Bogini nie była tu potrzebna, więc podążyła schodami w dół, usiłując dotrzeć do bramy.

Hefajstos zmagał się z przeciwnikiem tuż przy drzwiach do pałacu, a Ares odpychał śmiercionośnego, który próbował od tyłu zajść Afrodytę. Artemida nie była w stanie dostrzec innych członków rodziny, ale błyski za plecami walczących nie pozostawiały żadnych wątpliwości, co do położenia jej ojca. Bogini naciągnęła kolejną strzałę na łuk i tym razem przebiła gardło thanásima usiłującego wedrzeć się do pałacu. Postać padła w odmęty dymu, a Ares dobił ją szybko jednym sprawnym ruchem miecza. Następna strzała trafiła przeciwnika Hefajstosa prosto w krtań. Artemida uniosła głowę, szukając jej źródła. Apollo klęczał ponad głowami walczących na galerii znajdującej się dokładnie naprzeciw drzwi wejściowych. Doskonale, Artemida krótko skinęła mu głową. Tam przynajmniej był bezpieczny.

Bogini wybiegła na zewnątrz, mijając dwójkę thanásima, którymi już zajęli się Ares z Hefajstosem. Afrodyta przebiła sztyletem oko śmiercionośnego i odepchnęła go na podłogę, wyglądając przez chwilę naprawdę przerażająco. Zaraz jednak jej twarz się wygładziła i kobieta zgrabnie przeskoczyła nad trupem, podążając za siostrą.

W ogrodzie rozszalał się prawdziwy chaos. Zeus ciskał gromami na wszystkie strony i tylko on sam wiedział, jakim cudem udawało mu się nie trafiać rodziny. Atena i Hestia walczyły ramię w ramię, a ich sylwetki rozświetlone piorunami tworzyły przepiękny taniec. Bogini sprawiedliwości raz po raz wymierzała thanásima ciosy w głowy i gardła, osłaniana przez starszą z kobiet. Artemida nie zdziwiła się szczególnie, widząc zmartwienie na twarzy Hestii. Bogini nigdy nie brała udziału w sporach i nawet funkcja obronna, którą obecnie pełniła, musiała stanowić dla niej nieprzyjemną konieczność. Już osłanianie Ateny było z jej strony ogromnym poświęceniem.

Artemida napięła cięciwę łuku i bez trudu trafiła najbliższego thanásima prosto w kark. Postać padła na twarz, nie wiedząc nawet, od czego zginęła. Bogini trafiała kolejnych wrogów, starając się nie marnować żadnej strzały. Wyrwała też kilka grotów z ciał poległych, a następnie ponownie posłała je w kierunku napływających istot. Kilkakrotnie niemal sama padła pod wpływem czarów, jakimi władali thanásima, ale dotychczas los jej sprzyjał. Ich czarne macki zdawały się chwytać i szarpać ofiarą, jakby stanowiły przedłużenie rąk okrytych lśniącą zbroją. Języki niebieskiego ognia paliły natomiast do żywego i Artemida była świadkiem, jak nawet Hefajstos skrzywił się, gdy dosięgły jego ramienia.

Bogowie skutecznie jednak odpychali ataki. Wspomagani przez nimfy, orły oraz rozmaitych mieszkańców Olimpu, odbierali życie większości thanásima jeszcze przed tym, jak ci docierali do drzwi pałacu. Bladozielona tunika Artemidy z dwoma rozcięciami po bokach wirowała wściekle, kiedy bogini posyłała strzały ku nacierającym wrogom. Włócznia Ateny sięgała daleko i skutecznie odpychała śmiercionośnych od przejścia, a gromy Zeusa sięgały tych, którzy usiłowali przemknąć niepostrzeżenie. Ares, Hefajstos i Apollin bronili pałacu od wewnątrz, a Afrodyta oraz Hestia strzegły pleców walczących. Hermes usiłował wykorzystać swój talent do łagodzenia sporów, jednak gdy nic to nie dało, zręcznie chwycił kaduceusz i dołączył do walczących.

Artemida całkowicie zatraciła się w szale walki. Kiedy zużyła już wszystkie strzały, Ares podał jej jedną z wielu broni noszonych przy pasie. Bogini pewnie chwyciła rękojeść miecza podobnego do klingi Ateny i zbliżyła się do pierwszego thanásima. Wyglądał na mężczyznę, a długie włosy nosił zaplecione w dziesiątki cienkich warkoczy. Śmiercionośny wykrzywił twarz i uniósł miecz. Ich klingi zderzyły się z głośnym szczękiem. Artemida szybko pracowała nogami, robiąc kolejne wypady, uniki i bloki. Kilkakrotnie trafiła w niezwykle twardą zbroję przeciwnika, a wtedy on ciął swoim mieczem lub atakował magią. Ich umiejętności w zadziwiający sposób były wyrównane, przez co żadne nie było w stanie zyskać przewagi. Thanásima nieustannie się cofał, ciągnąc boginię w głąb ogrodu. Artemida podążała za nim z coraz większą złością.

- NIEEE!

Ogłuszający ryk Zeusa potoczył się nad Olimpem, sprawiając, że na ułamek sekundy wszyscy walczący zamarli. Ich głowy jednocześnie zwróciły się w kierunku bramy. Artemida zdołała dostrzec tylko kilku śmiercionośnych spowitych czarnym dymem opuszczających pałac, kiedy thanásima wykorzystał jej nieuwagę i ciął mieczem tuż pod kolanem. Bogini upadła na ziemię, a jej przeciwnik pomknął za swoimi towarzyszami. Zeus i znajdujący się najbliżej bramy bogowie ruszyli w stronę bramy, ale równie szybko zamarli z twarzami wykrzywionymi rozpaczą oraz gniewem. Artemida nic z tego nie rozumiała. Dlaczego thanásima uciekli? Bogini podniosła się powoli, czując piekący ból w nodze. Rany na jej nieśmiertelnym ciele goiły się szybko, jednak nie na tyle, aby zdołała podejść do rodziny bez kuśtykania.

Na terenie całego pałacu panowała kompletna cisza. Artemida czuła napięcie, które gęstniało z każdym kolejnym krokiem w kierunku rodziny. Atena i Hestia również wyglądały na zdezorientowane, a Ares z Afrodytą podeszli do Zeusa, marszcząc brwi. Ze swojej pozycji Artemis nie była w stanie dostrzec twarzy ojca, ale widziała doskonale minę Hermesa, który stał naprzeciw niego. I nie podobało jej się to, co zobaczyła.

- Ojcze?

Zeus nie zareagował na jej niewypowiedziane pytanie. Artemis zatrzymała się w pół kroku. O co chodziło? Odparli wroga, thanásima uciekli z pałacu niezdolni do jego zdobycia. Bogowie zachowali swoją dumę, odnosząc jedynie niewielkie rany, które już zasklepiały się na ich przepełnionych mocą ciałach. Dlaczego więc czuła taki niepokój?

I nagle zrozumiała. Jej spojrzenie skrzyżowało się z Hermesem, który ciężko opierał się na swoim kaduceuszu. W oczach brata dostrzegła ból i wtedy poczuła go również głęboko w sercu. Nie rozejrzała się, żeby potwierdzić swoje przypuszczenia. Nie musiała. Wystarczyły dwa słowa, które chwilę później padły z ust Hefajstosa ledwie widocznego zza zniszczonej bramy.

- Zabrali Apollina.

środa, 14 lipca 2021

Bogini księżyca i śmierci cz.4

Mijały dni, a poszukiwania nie przynosiły żadnych efektów. Artemida była tego pewna, bo ojciec chodził z zaciętą miną i był tak zamyślony, że nie dostrzegał innych mieszkańców pałacu. Osobiście widziała, jak minął Hermesa i nawet nie odpowiedział na jego powitanie. Wiele można było powiedzieć o Zeusie, ale nigdy nie był jeszcze tak wytrącony z równowagi. Jego mądrość i stoicki spokój tworzyły aurę władzy oraz ogólnego poszanowania, a rzadko prowokowane wybuchy złości trwożyły wrogów i niepokoiły przyjaciół. To… rozproszenie – Artemida nie odważyłaby się w stosunku do ojca użyć słów „strach” czy „bezsilność” – były jednak czymś zupełnie nowym. I nikt nie potrafił sobie z tym poradzić.

Nie nadeszły też żadne wieści od Hery i Posejdona. O ile brat Zeusa miał wiele spraw do załatwienia podczas szukania informacji na temat Atlantydy, o tyle jego żona powinna już dawno wrócić do pałacu. Wycieczka do wyroczni zajmowała ledwie trzy dni i to z odpoczynkami dla śmiertelnego ciała, które zapewne przybrała bogini. Niedługo jednak miał minąć tydzień, odkąd bogowie rozdzielili się i Artemida wiedziała, że to również denerwowało Zeusa. Podsłuchała raz, jak Ares zasugerował, aby posłać na zwiad Hermesa, który najlepiej przecież nadawał się do podobnych zadań. Wystarczyło jedno spojrzenie Zeusa, aby sam bóg wojny nie odezwał się już do końca rozmowy.

- Kiedy ojciec przyzna w końcu, że potrzebuje nas wszystkich do rozwiązania tej sprawy? – zapytała retorycznie Artemida, opierając stopy o wyciągnięte na ziemi nogi bliźniaka.

Aby poprawić jej humor, Apollo w ostatnim czasie często proponował odpoczynek na wzgórzu, z którego kaskady czystej jak łza wody spływały aż do podnóża i ginęły w ziemi magicznym sposobem. Czasem zabierali ze sobą także Hermesa i Atenę, choć ta ostatnia sprawiała zwykle wrażenie, jakby towarzystwo rodzeństwa ją męczyło. A może chodziło po prostu o Artemis i upór, z jakim nalegała na pomoc w poszukiwaniach. Tego dnia, ku zaskoczeniu wszystkich, dołączyła do nich również Hestia. Siostra Zeusa przechyliła z zainteresowaniem głowę i uśmiechnęła się ciepło do Artemidy, jakby rozmawiała z krnąbrnym dzieckiem.

- Nie ma sensu na razie mieszać was w te sprawy – powiedziała. – Jeśli faktycznie okażecie się niezbędni, Zeus na pewno podejmie odpowiednią decyzję.

Atena pokiwała głową. Z jakiegoś powodu zawsze zgadzała się ze zdaniem Hestii. Artemida uważała, że takie faworyzowanie nie odpowiadało bogini sprawiedliwości, ale ona zwykle kwitowała wszystko stwierdzeniem, że podoba jej się rozsądek Hestii. Młodsza z sióstr miała na ten temat zupełnie inne zdanie.

- Jak już będzie za późno na podejmowanie jakichkolwiek decyzji? – Nie chciała, żeby pytanie zabrzmiało jak atak, ale kompletnie jej się nie udało.

- Sytuacja jest pod kontrolą – powiedziała tylko Hestia.

Artemida przewróciła oczami. Jasne, Hestia zawsze chciała dla wszystkich dobrze. W końcu była boginią ogniska domowego i troszczyła się o nich lepiej niż matka. Artemis swojej nie widziała już od wielu lat. Być może zginęła albo nadal mieszkała na wyspie Delos, bogini nie miała pojęcia. Kiedy tylko podrosła, ojciec zabrał ją i Apollina do pałacu, żeby zasiedli w gronie najwyższych bogów. To chyba wtedy bliźniacy widzieli Latonę po raz ostatni. Gdyby Artemida czuła cokolwiek do matki, zastanowiłaby się pewnie, czy w tej sytuacji by ją poparła, czy odsunęła na bok zupełnie jak Zeus. Prawda jednak była taka, że bogini ledwie pamiętała twarz Latony. Zbyt wiele lat minęło, za dużo się wydarzyło, żeby Artemida roztrząsała podobne problemy.

- A co z Herą? – wtrącił się Apollo.

Artemis obrzuciła go niechętnym spojrzeniem. Pytał o to tylko dlatego, że chciał przerwać jej dyskusję z Hestią, była tego pewna.

- Nadal nie mamy wieści. – Hestia posmutniała. W końcu Hera była nie tylko żoną jej brata, ale także siostrą. Artemida nigdy nie pojmowała, jak można poślubić członka najbliższej rodziny. Nie z powodu jakiś wzorców etycznych, w które ślepo wierzyli śmiertelnicy. Nic podobnego nie obowiązywało bogów. Zwyczajnie jednak Artemida nie wyobrażała sobie poczuć coś takiego do brata. Apollo był miłością jej życia, choć w zupełnie innym stylu. Byli nierozłączni, ale nie było w tym zupełnie nic romantycznego. – Niech wiatr jej sprzyja, a gwiazdy i księżyc wskazują odpowiednią drogę.

- A skoro o tym mowa – odezwała się Atena. Jej poważne spojrzenie skierowało się na młodszą siostrę. – Czy nie mogłabyś porozmawiać z księżycem?

- Myślisz, że nie próbowałam? – Czy wszyscy naprawdę mieli ją za skończoną idiotkę? – Ale Hera dla niego zniknęła. Księżyc nie jest w stanie zajrzeć wszędzie. I nie widzi za dnia.

- Słońce jej nie widziało – powiedział natychmiast Apollo. – Dotarła do wyroczni, ale później przepadła.

Zapadła nieprzyjemna cisza.

Artemida i Hera nigdy nie pałały do siebie szczególną sympatią. Bogini niebios była mściwa i często działała pod wpływem emocji, jak wtedy, gdy oślepiła Terezjasza za poparcie Zeusa w jednej z ich sprzeczek. Poza tym, Artemida nadal nie wybaczyła Herze tego, że ta usiłowała przeszkodzić Latonie w urodzeniu bliźniaków. Była też zła za to, że żona Zeusa podstępem namówiła ją do zabicia jeden z nimf. Co roku bogini oddawała jej cześć skromną ceremonią, w której tylko ona jedna brała udział. Traktowała to osobiście i żałowała błędu młodości.

W gruncie rzeczy, Artemida i Hera były do siebie dość podobne, choć starsza częściej wybierała rozwiązania siłowe. Ich wybuchowe charaktery nie stanowiły jednak najlepszego połączenia. Ale Hera była żoną Zeusa, a on ojcem Artemidy. Bogini nie mogła tak po prostu zignorować jej zaginięcia. Dlatego pytała księżyc wielokrotnie, każdej nocy, czy dostrzegł cokolwiek mogącego świadczyć o obecności Hery. To były trudne rozmowy. Długo trzeba było czekać na odpowiedzi księżyca, a nawet, gdy już padały, ich interpretacja zajmowała niemal drugie tyle samo czasu. Przez stulecia Artemida nauczyła się tej sztuki, ale nijak nie przyspieszało to jej pracy. Godzinami klęczała na podłodze swojej sypialni tuż przed otwartymi szeroko drzwiami balkonowymi i czekała. Ale księżyc nie miał jej nic przydatnego do powiedzenia.

O Posejdona martwili się mniej. Jednej nocy księżyc napomknął, że dostrzegł go w okolicach Cieśniny Beringa, a innego dnia słońce zauważyło jego obecność przy Morzu Czarnym. To były jedynie wzmianki, ale pozwalały wierzyć, że z bogiem mórz i oceanów nie działo się nic złego.

- Dobrze było z wami odpocząć, ale obowiązki mnie wzywają – powiedziała z uśmiechem Hestia, podnosząc się z trawy. – I nie martwcie się, wkrótce znajdziemy rozwiązanie.

Kiedy później Artemida próbowała sobie przypomnieć, co było pierwsze – huk czy wstrząs – nie potrafiła znaleźć jednoznacznej odpowiedzi. Nagle bowiem całym pałacem zatrzęsło w posadach, a ogłuszający dźwięk potoczył się niebem. Hestia zachwiała się i przyklękła na jedno kolano, usiłując zachować równowagę. Czwórka bogów natomiast spojrzała w kierunku, z którego zdawał się dochodzić hałas. Główna brama. Artemis zmrużyła oczy, stając prosto. Ciężko taki huk uznać za pukanie do drzwi. Byłoby to, zresztą, zbędne. Zazwyczaj informacje o przybyszu dostarczał Zeusowi jego wierny orzeł, Kuret.

Kolejny wstrząs niemal zrzucił Artemidę z nóg, ale Apollo zdążył chwycić ją za ramię i utrzymać w stabilnej pozycji. Hermes i Atena również wstali, patrząc w tym samym kierunku, co ich siostra. I sądząc po ich minach, oni także doszli do podobnych wniosków.

Ktoś próbował wedrzeć się do pałacu bogów.