piątek, 22 września 2023

Bogini księżyca i śmierci cz. 13

 Artemis z trudem przełknęła ślinę, czując jak paznokcie napastnika drapią jej skórę. Krew śmiercionośnego kapała bogini na twarz i kolejne krople spływały po niej na włosy oraz szyję. Mimo to nie przestawał się uśmiechać, choć jego towarzysz stojący ponad nimi zachował całkowitą powagę.

– Trafiła nam się bliźniaczka – mruknął ten drugi rzeczowym tonem.

– Będą z nas zadowoleni – stwierdził śmiercionośny, któremu strzała sterczała z szyi. Potem pochylił się tak, że jego usta znalazły się ledwie kilka centymetrów od Artemis. – Teraz jesteś nasza.

Bogini nadal nie podjęła decyzji. Wahała się przed użyciem swoich mocy i powrotem do boskiego ciała. Obawiała się, że szukanie po omacku nie przyniesie żadnych korzyści. Skoro śmiercionośni panoszyli się po świątyni Wyroczni, marne były szanse, by znalazła którąś z nich. Pewnie ukryły się przed niebezpieczeństwem i czekały, aż bogowie sami uporają się z przeciwnikiem. Artemida nigdy jeszcze nie musiała czuć wstydu za swoje działania. Żal czy zakłopotanie – owszem. Ale nie sądziła, że przyjdzie jej nosić w sercu wyrzuty sumienia za swoją bezradność.

Chcąc, nie chcąc, ktoś musiał w końcu podjąć ryzyko. Zeus nie miał racji. Tej sytuacji nie dało się przemyśleć i zaplanować. Powinni działać.

Artemida wyszczerzyła zęby niczym zwierze i syknęła:

– Należę tylko do siebie.

Śmiercionośny uniósł jeden kącik ust wyżej, przybierając kpiący wyraz twarzy.

– To się okaże.

Z tymi słowami szarpnął Artemidę do góry, stając na wyprostowanych nogach. Bogini z trudem odnalazła stabilne oparcie, a dłoń śmiercionośnego jeszcze mocniej wpiła się w jej gardło. Miała ochotę zmierzyć go spojrzeniem pełnym wyrzutu, ale nie upadła jeszcze tak nisko. Była boginią, do Hadesu! Zamierzała zachować resztki godności, jakie jej pozostały.

– Zwiąż ją – rozkazał poważniejszy z napastników.

Bogini zacisnęła zęby, ale to i tak nie powstrzymało jej przed komentarzem:

– Przecież się nie stawiam.

Jej głos zabrzmiał jak warkot, który najwyraźniej tylko rozbawił trzymającego ją śmiercionośnego. Zapiął dwie obręcze tuż ponad łokciami bogini, przez co musiała nienaturalnie wygiąć plecy i spiąć łopatki. Czuła dyskomfort, ale mimo to zadarła podbródek, jakby ta sytuacja nie robiła na niej wrażenia. Gdy jej oprawca skończył krępowanie, odpowiedziała na jego spojrzenie niewzruszonym wzrokiem. Dopiero wtedy odpowiedział z wyczuwalną kpiną:

– Ale teraz przynajmniej nie skorzystasz ze swoich boskich sztuczek.

Zadbał, by „boskie sztuczki” nie zabrzmiały jak komplement. Niemal wypluł te słowa w twarz bogini, szczerząc zęby w wariackiej parodii uśmiechu.

Artemis miała nadzieję, że ukłucie, które przeszyło jej serce, nijak nie przebiło się na zewnątrz. Zupełnie odruchowo spróbowała sięgnąć po swoją moc – nawet, jeśli w ten sposób mogła stracić szansę na przedostanie się na teren wroga. Po prostu musiała się przekonać, o czym mówił śmiercionośny.

Bo to przecież nie było możliwe. Nie dało się tak po prostu… Nie za pomocą jakichś zwykłych kajdan… Nikt, chyba nawet Zeus, nie mógłby…

Twarz bogini pozostała maską, choć wewnątrz krzyczała nad własną głupotą. Jak mogła myśleć, że tak łatwo przedostanie się w miejsce, w którym ukryli jej brata? A może w ogóle nie tam ją zabierali. Może to wszystko było na nic.

Bo naprawdę nic nie wyczuła. Nie mogła wrócić do boskiej postaci. Najzwyklej w świecie utknęła w tym żałosnym, bezradnym ludzkim ciele. Jakby była niczym więcej tylko śmiertelnikiem.

Spodziewała się, że zastosują jakieś środki ostrożności. Może pilnowałby jej cały oddział albo zamknęliby ją głęboko pod ziemią, by utrudnić wydostanie się na zewnątrz. Liczyła się z możliwością poniesienia wielu ran, tortur i manipulacji. Za nic jednak nie przypuszczała, że byli zdolni do całkowitego pozbawienia jej mocy. Do uczynienia nikim.

Nie przejęła się zbytnio, gdy gęsto otoczył ich czarny jak noc dym. Na krótką chwilę pozwoliła sobie na rozpacz. Powinna była walczyć. Walczyć, zwyciężyć i zmusić ledwie ocalałych do wskazania jej miejsca ukrycia brata. Tak, teraz widziała to jasno, więc dlaczego w świątyni za rozsądne uznała złożenie broni?

Nie miała jednak czasu dłużej się nad tym rozwodzić, bo wtedy czarna mgła się rozwiała, a Artemis odkryła, że nie znajdowali się już w świątyni. Co prawda, zewsząd wciąż otaczał ich kamień, ale nie były to pieczołowicie ciosane bloki i ozdobne kolumny. Znajdowali się raczej w czymś, co przypominało gigantycznych rozmiarów jaskinię. Bogini starała nie gapić się ostentacyjnie na otoczenie, ale szybko zarejestrowała parę istotnych szczegółów. Nigdzie nie było widać wyjścia, za to musieli znajdować się w czymś, co uznać można za główny hol. Sięgał kilkaset metrów w górę i daleko w przód, choć trudno to było określić z powodu nieregularnego kształtu. Patrząc nieruchomym wzrokiem przed siebie, Artemida widziała, że co kilka metrów w górę znajdowały się tarasy i coś, co miało imitować krużganki. Całość wyglądała, jakby była domem dla ogromnej grupy istot. Albo więzieniem, pomyślała trzeźwo.

Jej rozpacz zniknęła w jednej chwili. Gdzieś tutaj musiał być Apollin. Jeśli znajdowała się w domu śmiercionośnych, jego pewnie także tutaj przyprowadzili. A jeśli to było jedynie więzienie, w którym przetrzymywali pojmanych wrogów – tym bardziej miała szansę go odnaleźć. Musiała tylko odkryć, jak ich stamtąd uwolnić.

Śmiercionośny, który wciąż nie odstępował bogini na krok, trącił ją mało delikatnie. Kajdany wpiły jej się w skórę, gdy zacisnęła dłonie w pięści.

– Rusz się – rozkazał oprawca.

Nim zdążyła zareagować na jego słowa, drugi ze śmiercionośnych poszedł przodem. Bez mocy, łuku i z rękoma skrępowanymi za plecami mogła jedynie podążyć za nim. Cały czas jednak trzymała uniesiony podbródek. Była więźniem, jednak nie zamierzała dać się stłamsić. Nie miała pojęcia, skąd wytrzasnęli kajdany, które odebrały jej moc ani, jakimi jeszcze niespodziankami dysponowali, ale to ona była boginią. Żyła wiekami, wiedziała, czym są cierpliwość i siła. Znała wielkość swojego uporu i słynęła z żaru serca. Nie mogła się doczekać, aż oprawcy się na nim sparzą.

Szła bezszelestnie, jak zwykle, podczas gdy śmiercionośni wybijali butami regularny rytm. Poświęciła chwilę na przyjrzenie się uważniej postaci przed sobą. Spokojniejszy i bardziej poważny śmiercionośny miał długie włosy spięte w ciasny koczek. Kilka niesfornych kosmyków wysunęło się z fryzury, nadając mu nieco dzikiego wyglądu. Na plecach niósł szeroki miecz, a jego ramiona, biodra i kręgosłup osłonięte były grubym pancerzem. Resztę stroju stanowił materiał, który na pierwszy rzut oka przypominał skórę – elastyczną i dobrze przylegającą do ciała. Na łokciach, barkach, kolanach i w kilku innych strategicznych miejscach Artemis widziała ostre kolce – nie dość długie, by uszkodzić samego siebie, ale z pewnością przydatne w walce.

Wokół nie dało się dostrzec żadnej żywej duszy. Choć uwagę bogini na chwilę zwrócił ruch cienia gdzieś nad głową to, prócz ich trójki, nikt nie poruszał się kamiennym korytarzem. Zupełnie, jakby świat umarł i zostali tylko oni. Artemida lubiła samotność – spędziła wiele dni bez towarzystwa innych bogów czy nawet swoich wiernych nimf. Nigdy jeszcze nie trafiła w równie martwe miejsce. Bez zwierząt i roślin, które tak uwielbiała.

Nigdzie nie widziała też skrzyżowań, odgałęzień czy innych sposobów na to, by dostać się… gdziekolwiek. Krużganki i tarasy wyrastały nad ich głowami i znikały, ale nie prowadziły do nich żadne schody i drzwi.

Brutalne uderzenie w bark wytrąciło ją z rozmyślań. Obróciła częściowo głowę, żeby zobaczyć, co się stało, a wtedy śmiercionośny syknął:

– Nie zwalniaj.

Na jego twarzy odmalował się pełen dzikiej satysfakcji wyraz. Artemida nie miała najmniejszych wątpliwości, że cały czas podążała tym samym tempem. Nie dała się jednak wciągnąć w żałosne zagrywki. Odwróciła twarz od oprawcy i zacisnęła szczęki, gryząc się w język. Gdzie była Atena, kiedy udowadniała, jak dojrzale potrafiła się zachowywać?

Na myśl o siostrze do Artemidy wróciły rozpacz i zażenowanie własną sytuacją. Atena nie miałaby, czego doceniać. Prędzej powiedziałaby: „A nie mówiłam?”, wskazując jaskinię i całe bagno, w które młodsza bogini się wpakowała.

Bogini zarobiła kolejne szturchnięcie, gdy pierwszy ze śmiercionośnych skręcił nagle w prawo, kierując się wprost na ścianę litej skały. Nie zawahała się nawet sekundy przed podążeniem za nim, ale najwyraźniej jej strażnikowi przyjemność sprawiało znęcanie się nad pojmaną. Strzeliła oczami na boki, szukając jakiegoś przejścia, drzwi, czegokolwiek, do czego mogliby zmierzać. Nie widziała jednak niczego takiego.

I kiedy myślała już, że zaprowadzono ją w ślepy zaułek w formie jakiegoś żartu albo kolejne formy dręczenia, pierwszy ze śmiercionośnych po prostu wszedł w ścianę. Nie zwolnił kroku ani nie wykonał żadnego dodatkowego ruchu. Najzwyklej w świecie przeniknął przez kamień.

Bogini widziała w swoim życiu wiele rzeczy, które można by uznać za niezwykłe albo zapierające dech w piersiach. Zdawała sobie również sprawę z tego, że śmiercionośni posiadali moce, przez które byli zagrożeniem dla jej rodziny. Niezmiennie jednak zastanawiała się, ile tak naprawdę potrafili. Kim byli. I w takich chwilach jak ta pojmowała, że wciąż ich nie doceniała.

Zupełnie odruchowo zawahała się przed wejściem w ścianę za śmiercionośnym. Od spotkania w świątyni i pojmania miała raczej niewiele swobody, ale ceniła sobie możliwość obserwowania otoczenia. Wkraczanie w nieznane, które prawdopodobnie wiązało się z zamknięciem i odcięciem od jakiegokolwiek świata zewnętrznego nie napawało jej żadnym entuzjazmem.

Jakiekolwiek obiekcie ucięło jednak kolejne pchnięcie, tym razem dość mocne, by poleciała wprost na skałę.