Hermes natychmiast rzucił się w kierunku pałacu, krzycząc cos o
powiadomieniu reszty rodziny. Artemida wątpiła, żeby ktoś był w stanie
przeoczyć hałas i wstrząsy wywoływane uderzeniami, ale nie próbowała zatrzymać
brata. Hermes był posłańcem, osobą łagodzącą spory i świetnym szpiegiem. Choć
nie można było mu odmówić umiejętności walki – każdy z bogów ją posiadał –
zdecydowanie nie był do niej stworzony. Sama zresztą także powinna dostać się
do pałacu. Ktokolwiek dobijał się do bramy pałacu, nie wydawał się jej pokojowo
nastawiony, dlatego lepiej czułaby się ze swoim łukiem. Jedno spojrzenie na
rodzeństwo wystarczyło, żeby wiedziała, że wszyscy myśleli o tym samym. Żadne z
nich nie miało broni, podobnie jak Hestia. Byli bogami i mieli wpływ na wiele
spraw, ale ciężar broni wycelowanej we wroga dawał sporą pewność.
Artemida i Apollo zaczęli biec jednocześnie. Byli niczym jedna osoba w
dwóch ciałach i wspólna walka zawsze wychodziła im najlepiej. Rodzeństwo i
Hestia dołączyli do nich z minimalnym opóźnieniem. W drzwiach pałacu minęli
Aresa i Hefajstosa, którzy jako pierwsi postanowili sprawdzić, kto zakłócał ich
spokój. Żadna z osób zmierzających do wnętrza nawet się nie zatrzymała. Nie
mieli im nic istotnego do przekazania.
W czasie biegu Artemida zastanawiała się, czy to miała być właśnie
godzina zero. Czy pod bramą pałacu stanęły zastępy śmiercionośnych, którzy
zamierzali zgładzić całą jej rodzinę? Twarz bogini rozciągnęła się w uśmiechu. Niech
spróbują. Jej ciało, boskie ciało, wyraźnie odczuwało działanie emocji.
Kroki się wydłużyły, a mięśnie napięły w oczekiwaniu na walkę. Była gotowa.
Na szczycie schodów rodzeństwo musiało się rozdzielić. Atena skręciła w
lewy korytarz, a Apollo z Artemidą podążyli w przeciwnym kierunku. Bogini jakoś
umknął moment, w którym odłączyła się od nich Hestia. Była zbyt skupiona na
tym, aby dotrzeć do swojej sypialni. Na specjalnie przez Hefajstosa
zaprojektowanym stojaku między łóżkiem a łaźnią pozostawiła w niej łuk z
kołczanem po brzegi wypełnionym strzałami. Artemida zamierzała zdjąć nimi
wszystkich wrogów jej rodziny.
Apollo wpadł do swojej sypialni, a jego siostra pokonała ostatnie kilka
kroków i pchnęła drzwi własnej komnaty. Artemis okrążyła wielkie łoże zajmujące
sporą część pomieszczenia i sięgnęła po łuk. Zrobiony na specjalne zamówienie
zdawał się dopasowywać do dłoni bogini, kiedy ta przełożyła go z jednej ręki do
drugiej, jednocześnie sięgając po kołczan. Krótkie spojrzenie wystarczyło, żeby
policzyła wszystkie strzały – czterdzieści siedem. Wystarczająco, by pokonać
nawet potężnego wroga. Artemis samej sobie skinęła głową i założyła kołczan na
plecy. Niemal nie odczuwała jego ciężaru przepełniona chęcią zmierzenia się z
tym, co postanowiło wedrzeć się siłą do jej domu.
Potężny huk, dużo głośniejszy niż poprzednie, sprawił, że Artemida
instynktownie sięgnęła po strzałę i wybiegła na balkon. Miała z niego widok na
ogród, ale gdy wychyliła się odpowiednio, mogła dostrzec fragment bramy. A
raczej tego, co z niej pozostało. Metal uformowany sprawnymi dłońmi Hefajstosa
wisiał w strzępach na powykrzywianych zawiasach. Fragmenty bramy leżały też
wokół, zupełnie jakby były z drewna, a nie boskiego tworzywa, które dostępne
było tylko wewnątrz potężnego wulkanu, gdzie pracował bóg ognia, kowali i
rzemiosła. Artemida jeszcze nigdy nie widziała, żeby komuś udało się go
zniszczyć.
W tym samym momencie oczom bogini ukazała się wreszcie twarz wroga.
Postać zdawała się roztaczać wokół siebie dym bądź mgłę, która częściowo
skrywała jej ciało. Mimo to Artemis zdołała dostrzec czarną, lśniącą zbroję
opinającą korpus istoty i naramienniki zdobione żelaznymi piórami. Dzięki nim
postać wyglądała imponująco i bogini przez chwilę tylko przyglądała jej się z
ciekawością. Pierwszy raz miała okazję zobaczyć jednego ze śmiercionośnych – zwykle
byli dla niej tylko kłębem dymu i niczym więcej. Bogini spojrzała na twarz
wroga i doznała prawdziwego szoku. Śmiercionośny był… kobietą. Dość ostre rysy
twarzy upodobniały ją do harpii bądź syreny. Rzecz jasna, syreny w prawdziwej
jej formie, a nie tej śmiesznej wersji wymyślonej przez śmiertelników. Kobieta
miała włosy zaplecione w czarne niczym otchłań Tartaru warkocze, które mocno
kontrastowały z jej siną skórą. Artemida zupełnie nie tak wyobrażała sobie
zagrażające im od dziesięcioleci istoty.
Pewnym, wyćwiczonym ruchem uniosła łuk z nałożoną na cięciwę strzałą.
Wycelowała prosto w skroń kobiety, jednak na moment przed tym, jak grot
dosięgnął celu, postać poruszyła się. Strzała z głuchym dźwiękiem odbiła się od
piór w naramiennikach i odskoczyła w przeciwnym kierunku. Artemis syknęła ze
złości. Jak to możliwe?! Z jakiego materiału stworzono zbroję, której
jej strzały nie były w stanie uszkodzić?
Kobieta stojąca przy bramie spojrzała wprost na Artemidę i uśmiechnęła
się złowieszczo. Bogini dumnie uniosła brodę, sięgając po kolejną strzałę. Nie
zamierzała drugi raz się pomylić. Wroga – ani jego oręża – nie należało
lekceważyć, dlatego Artemida planowała kolejną strzałę wbić kobiecie prosto
między oczy. Ta jednak odwróciła głowę i zgarbiła się nieco, patrząc na coś
poza zasięgiem wzroku bogini. Jej dłonie zapłonęły ogniem w kobaltowym kolorze.
To nie było dobre położenie do oddania strzału. Zbyt wielkie ryzyko, że kolejna
strzała zostałaby zmarnowana. Artemis obróciła się na pięcie i ruszyła do
wyjścia z sypialni.
Korytarzami pałacu niosły się odgłosy typowe dla walk bogów. Huki,
krzyki i szczęki mieczy dużo głośniejsze niż w przypadku bojów śmiertelników z
każdym krokiem napawały Artemidę coraz większą złością. Nie chciała tego
przyznać, ale obawiała się śmiercionośnych. Thanásima stanowili zagrożenie dla
niej i reszty bogów, a Artemida nie była głupia – znajdowali się w
beznadziejnej sytuacji. Nie można im było jednak odmówić choć jednej rzeczy:
woli walki.
Właśnie dlatego bogini posłała strzałę w kierunku pierwszej spowitej
dymem postaci, jaka znalazła się w zasięgu jej wzroku. Grot wbił się prosto w
dłoń istoty, sprawiając, że śmiercionośny odskoczył od nimf i ze złością
spojrzał na Artemidę. Jej dzielne towarzyszki były uzbrojone po zęby i
natychmiast rzuciły się w kierunku walczących. Trafiony thanásima został
ponownie zraniony przez Katne, a Neeria i Vian dopadły do kobiety, którą
wcześniej Artemis oglądała z balkonu. Bogini nie była tu potrzebna, więc
podążyła schodami w dół, usiłując dotrzeć do bramy.
Hefajstos zmagał się z przeciwnikiem tuż przy drzwiach do pałacu, a
Ares odpychał śmiercionośnego, który próbował od tyłu zajść Afrodytę. Artemida
nie była w stanie dostrzec innych członków rodziny, ale błyski za plecami
walczących nie pozostawiały żadnych wątpliwości, co do położenia jej ojca.
Bogini naciągnęła kolejną strzałę na łuk i tym razem przebiła gardło thanásima
usiłującego wedrzeć się do pałacu. Postać padła w odmęty dymu, a Ares dobił ją
szybko jednym sprawnym ruchem miecza. Następna strzała trafiła przeciwnika
Hefajstosa prosto w krtań. Artemida uniosła głowę, szukając jej źródła. Apollo
klęczał ponad głowami walczących na galerii znajdującej się dokładnie naprzeciw
drzwi wejściowych. Doskonale, Artemida krótko skinęła mu głową. Tam
przynajmniej był bezpieczny.
Bogini wybiegła na zewnątrz, mijając dwójkę thanásima, którymi już
zajęli się Ares z Hefajstosem. Afrodyta przebiła sztyletem oko śmiercionośnego
i odepchnęła go na podłogę, wyglądając przez chwilę naprawdę przerażająco.
Zaraz jednak jej twarz się wygładziła i kobieta zgrabnie przeskoczyła nad
trupem, podążając za siostrą.
W ogrodzie rozszalał się prawdziwy chaos. Zeus ciskał gromami na
wszystkie strony i tylko on sam wiedział, jakim cudem udawało mu się nie
trafiać rodziny. Atena i Hestia walczyły ramię w ramię, a ich sylwetki
rozświetlone piorunami tworzyły przepiękny taniec. Bogini sprawiedliwości raz
po raz wymierzała thanásima ciosy w głowy i gardła, osłaniana przez starszą z
kobiet. Artemida nie zdziwiła się szczególnie, widząc zmartwienie na twarzy
Hestii. Bogini nigdy nie brała udziału w sporach i nawet funkcja obronna, którą
obecnie pełniła, musiała stanowić dla niej nieprzyjemną konieczność. Już
osłanianie Ateny było z jej strony ogromnym poświęceniem.
Artemida napięła cięciwę łuku i bez trudu trafiła najbliższego
thanásima prosto w kark. Postać padła na twarz, nie wiedząc nawet, od czego
zginęła. Bogini trafiała kolejnych wrogów, starając się nie marnować żadnej
strzały. Wyrwała też kilka grotów z ciał poległych, a następnie ponownie
posłała je w kierunku napływających istot. Kilkakrotnie niemal sama padła pod
wpływem czarów, jakimi władali thanásima, ale dotychczas los jej sprzyjał. Ich
czarne macki zdawały się chwytać i szarpać ofiarą, jakby stanowiły przedłużenie
rąk okrytych lśniącą zbroją. Języki niebieskiego ognia paliły natomiast do
żywego i Artemida była świadkiem, jak nawet Hefajstos skrzywił się, gdy
dosięgły jego ramienia.
- NIEEE!
Ogłuszający ryk Zeusa potoczył się nad Olimpem, sprawiając, że na
ułamek sekundy wszyscy walczący zamarli. Ich głowy jednocześnie zwróciły się w
kierunku bramy. Artemida zdołała dostrzec tylko kilku śmiercionośnych spowitych
czarnym dymem opuszczających pałac, kiedy thanásima wykorzystał jej nieuwagę i
ciął mieczem tuż pod kolanem. Bogini upadła na ziemię, a jej przeciwnik pomknął
za swoimi towarzyszami. Zeus i znajdujący się najbliżej bramy bogowie ruszyli w
stronę bramy, ale równie szybko zamarli z twarzami wykrzywionymi rozpaczą oraz
gniewem. Artemida nic z tego nie rozumiała. Dlaczego thanásima uciekli? Bogini
podniosła się powoli, czując piekący ból w nodze. Rany na jej nieśmiertelnym
ciele goiły się szybko, jednak nie na tyle, aby zdołała podejść do rodziny bez
kuśtykania.
Na terenie całego pałacu panowała kompletna cisza. Artemida czuła
napięcie, które gęstniało z każdym kolejnym krokiem w kierunku rodziny. Atena i
Hestia również wyglądały na zdezorientowane, a Ares z Afrodytą podeszli do
Zeusa, marszcząc brwi. Ze swojej pozycji Artemis nie była w stanie dostrzec
twarzy ojca, ale widziała doskonale minę Hermesa, który stał naprzeciw niego. I
nie podobało jej się to, co zobaczyła.
- Ojcze?
Zeus nie zareagował na jej niewypowiedziane pytanie. Artemis zatrzymała
się w pół kroku. O co chodziło? Odparli wroga, thanásima uciekli z pałacu
niezdolni do jego zdobycia. Bogowie zachowali swoją dumę, odnosząc jedynie
niewielkie rany, które już zasklepiały się na ich przepełnionych mocą ciałach.
Dlaczego więc czuła taki niepokój?
I nagle zrozumiała. Jej spojrzenie skrzyżowało się z Hermesem, który
ciężko opierał się na swoim kaduceuszu. W oczach brata dostrzegła ból i wtedy
poczuła go również głęboko w sercu. Nie rozejrzała się, żeby potwierdzić swoje
przypuszczenia. Nie musiała. Wystarczyły dwa słowa, które chwilę później padły
z ust Hefajstosa ledwie widocznego zza zniszczonej bramy.
- Zabrali
Apollina.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz