Trzeba było przyznać, że Aleks był nie najgorszym piechurem. Z łatwością dotrzymywał kroku bogini w ludzkiej skórze, która nieprzerwanie podążała za swoimi wiernymi towarzyszami. Jelenie nadal otaczały ją posłusznie, prowadząc śladami thanásima i Apolla. Aleks co jakiś czas obrzucał zwierzęta niepewnym spojrzeniem, jakby zastanawiał się, co tu się w ogóle działo.
- Ami?
Bogini zerknęła na niego przez ramię. Znów przesunął wzrokiem po jeleniach.
- Dokąd to
wszystko zmierza?
Artemida zajrzała w oczy mężczyzny i uśmiechnęła się bez cienia
radości. Czyżby Aleks wreszcie zaczął rozumieć, że lepszym rozwiązaniem byłoby
zawrócenie?
- Nie mam
pojęcia – powiedziała szczerze.
- Ale rozumiem,
że masz zamiar iść za nimi?
Ręką wskazał trzy jelenie kroczące z Artemidą. W jego głosie
pobrzmiewało niedowierzanie i bogini wiedziała, że mężczyzna naprawdę był
zszokowany. Artemis właśnie przeczyła wszystkiemu, co dotychczas widział. Gdyby
ludzie nie byli tak ślepi na otaczającą ich prawdę, w tej właśnie chwili Aleks
powinien już zrozumieć, że nie towarzyszyła mu śmiertelniczka. Oni woleli
jednak zapomnieć i całkiem odsunąć od tego, co wykraczało poza ich rozumowanie.
Na ogół wszystkim bogom bardzo to odpowiadało, Artemidzie jednak ciężko
uwierzyć było w taką ignorancję.
- Mówiłam już,
Aleksandrze, nie musisz mi towarzyszyć.
- Mówiłem już,
Ami, nie pozbędziesz się mnie tak łatwo – odparował, naśladując jej ton.
Artemida westchnęła i odwróciła od niego wzrok, ale na ustach zatańczył
jej lekki uśmiech. Słaby podmuch wiatru poruszył luźnymi kosmykami przy twarzy
i bogini odgarnęła je za uszy. Aleks nie odrywał od niej wzroku.
- Skąd jesteś?
- Aleks –
upomniała go natychmiast.
- Żadnych
prywatnych pytań, jasne – mruknął z rezygnacją. – A czy zamiast tego…
- Szsz –
przerwała Artemis, zatrzymując się nagle.
Aleks posłusznie zamilkł i natychmiast rozejrzał się z niepokojem, widząc,
jak dziewczyna sięga dłonią w kierunku łuku przewieszonego przez ramię. Artemida
starała zachowywać się jak najciszej, wciąż nasłuchując. Aleksander mówił dość
głośno i mogło jej się tylko wydawać, ale mogła przysiąc, że z oddali dobiegł
ją słaby trzask niby grzmot podczas burzy. Niebo było dziś jednak całkowicie
czyste i bogini wiedziała, że w tej części kontynentu nie zanosiło się na żadne
ulewy.
Gdyby nie pewność, że ojciec nigdy nie postąpiłby tak pochopnie, Artemida
uznałaby, iż postanowił zejść na Ziemię, żeby ściągnąć ją z powrotem do domu. Ale
jeśli to nie on przedzierał się przez las, to kto? Bogini przymknęła oczy,
próbują wyczuć coś więcej. Na krańcach świadomości muskało ją coś na kształt
drgań powietrza, jakby… dym.
- Ami? Co się
dzieje?
Aleks przeskakiwał wzrokiem z zesztywniałej dziewczyny na otaczający
ich las i z powrotem. Nie miał zielonego pojęcia, o co chodziło jego nowej
znajomej, ale zdawał sobie sprawę, że coś było nie w porządku. Atmosfera w
lesie nagle zgęstniała, w czym utwierdził go napięty ton Ami:
- Aleks, uciekaj.
Mężczyzna zmarszczył brwi. Nie podobało mu się to wszystko, ale ucieczka
nie wchodziła w rachubę. Ami mogła mieć nie więcej niż dwadzieścia parę lat i choć
wyraźnie wplątała się w jakąś kompletnie pokręconą sytuację, Aleks nie mógł tak
po prostu jej zostawić. Dziewczyna tymczasem zdjęła z ramienia łuk i powolnym,
wyważonym ruchem nałożyła na cięciwę strzałę. Cały czas wbijała przy tym wzrok w
zarośla po prawej stronie ścieżki. Aleks niczego tam nie dostrzegał, ale
zdecydowanie wolał dmuchać na zimne niż później żałować. Dyskretnie chwycił za nóż
umieszczony w pokrowcu przymocowanym do paska spodni i stanął w lekkim
rozkroku.
- Mówiłam,
żebyś uciekał – powiedziała Artemis, kątem oka widząc poczynania mężczyzny.
- A ja mówiłem,
że nie zostawię cię tu samej.
- Ja nie
żartuję.
Aleks uśmiechnął się tylko półgębkiem, jakby bawiła go cała ta rozmowa.
Bogini miała ogromną ochotę potrząsnąć nim i wrzasnąć, że zabawa się skończyła,
ale przeszkodził jej trzask gałązki. Artemida wycelowała strzałę w kierunku, z
którego dobiegł i zmarszczyła brwi. Thanásima nigdy nie zbliżali się w cielesnej
postaci. Woleli zdezorientować ofiarę otaczającym ją dymem i dopiero wtedy
przystąpić do ataku. Może tym razem bogini się pomyliła?
Tylko przypadkiem odbite światło słoneczne sprawiło, że Artemida
zdążyła wypuścić strzałę i strącić nią wyrzucony nóż. Oczyma wyobraźni widziała
ostrze wbijające się między oczy Aleksa. Chłopak odsunął się z opóźnieniem, przeklinając
pod nosem. Na chwilę otoczył ich hałas, kiedy spłoszone jelenie czmychnęły
nagle między zarośla, kryjąc się przed nieoczekiwanym wrogiem. Kolejny nóż
pomknął w stronę Artemidy i bogini uchyliła się, pozwalając, żeby klinga
zagłębiła się w pniu rozłożystego dębu. W ciemności naprzeciw rozległ się
kpiący śmiech.
- Taka przewidywalna.
Głos wroga brzmiał czysto, ale trudno było o nim powiedzieć coś więcej.
Artemida nie mogła rozpoznać płci ani wieku, nie mówiąc już o jakichkolwiek
emocjach. Zupełnie nie wiedziała, co o tym myśleć.
Niespodziewanie tajemnicza postać rzuciła się biegiem między drzewami. Boginie
nie czekała ani sekundy i od razu podążyła za nią, choć wszystko w niej krzyczało,
że to podstęp. Nie miała jednak większego wyboru – jeśli chciała znaleźć brata,
musiała zagrać w tę grę. Jeśli jej przeciwnik był thanásima, mógł doprowadzić
ją do miejsca, w którym umieszczono Apollina. Jeśli nie – miała zamiar przebić
mu gardło strzałą za marnowanie tak cennego czasu.
W biegu Artemida zarzuciła łuk na plecy. W razie czego pod ręką miała
sztylety, a puste dłonie ułatwiały płynniejsze przemieszczanie się między
krzewami i drzewami. Choć te i tak zdawały się ustępować bogini z drogi. Sprawnie
przekraczała kolejne powalone pnie, wystające korzenie czy niskie gałęzie. Uciekająca
postać radziła sobie nie gorzej, dlatego Artemidę ogarniała coraz większa
frustracja. Sprawy nie ułatwiał fakt, że w sporej odległości za sobą słyszała
nieporadne i pospieszne kroki śmiertelnika. Aleks. Co z tym człowiekiem
było nie tak?
Artemidzie udało się dostrzec ciemną sylwetkę, która wskoczyła między
drzewa po przecięciu owalnej polany skąpanej w popołudniowym słońcu. Wszędzie rozpoznałaby
metalowe pióra, którymi nabite były naramienniki lśniącej zbroi. Artemida zmusiła
się, żeby przyspieszyć jeszcze bardziej, choć wydawało jej się, że już i tak
zbytnio nadwyrężała mięśnie i stawy. Była boginią, ale ludzkie ciało nawet jej
stawiało pewne ograniczenia.
Odległość między nią, a thanásima zmniejszyła się odrobinę. Cienkie gałązki
chwytały włosy i ciągnęły suknię, ale były zbyt słabe, żeby powstrzymać
Artemidę. Bogini mknęła między drzewami i żałowała, że nie mogła choć trochę
napawać się tą chwilą. Całą jej uwagę zaprzątała postać majacząca między
zaroślami i myśl o Apollinie, który znajdował się już na wyciągnięcie ręki. Artemida
w biegu oparła dłoń o powalony konar i przeskoczyła go jednym susem. Przed sobą
dostrzegła rozprzestrzeniający się powoli dym.
- Nie! –
wyrwało jej się mimowolnie.
Nie mogła pozwolić, żeby thanásima znów wyparował. To była jej jedyna
szansa na odzyskanie brata.
Wrzask, jaki wydała z siebie ułamek sekundy później bogini, spłoszył
wszystkie ptaki w promieniu kilku mil. Przepełniały go wściekłość i bezsilność,
które jednocześnie powaliły Artemidę na kolana. Dziewczyna upadła, a z jej oczu
popłynęły łzy. Była tak blisko. Właściwie już ją miała. Jakim cudem po prostu
rozpłynęła się w powietrzu?!
- AGHH! – Artemida zaryła dłonią ziemię, rozsypując na boki kamienie, trawę i piasek.
Dopiero wtedy dostrzegła, że razem ze śmiercionośną zniknął sztylet.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz