środa, 31 maja 2023

Jaskółka 🕊️

       – Nie ma opcji. Już ja znam takie sytuacje. Oglądam filmy, czytam książki i nie…

Adam ze sceptyzmem uniósł brew.

– Okay. Ale widziałem filmy – poprawiłem się. – Ktoś dostaje kopa od losu i jest obrażony na cały świat. A to w dodatku jakaś rozpieszczona gówniara, którą…

– Czekaj, żebym dobrze zrozumiał. – Adam przyłożył palce prawej dłoni do głowy, jakby intensywnie musiał się zastanowić. – Odrzucasz ofertę pracy, bo naoglądałeś się filmów?

Nie miałem pojęcia, co na to odpowiedzieć. Adam odetchnął głęboko i bez słowa ruszył do furtki, a potem zatrzymał się, żeby rzucić przez ramię:

– Zastanów się, naprawdę świetnie płacą.

I zniknął za płotem.

Zacisnąłem szczęki, wpatrując się w porzucony sprzęt do ćwiczeń. Potrzebowałem forsy. I to bardzo. A praca w lokalnym sklepie opłacałaby się tylko, jeśli bym z niej nie wychodził. Szlag.

– Adam! Zaczekaj!

***

Dom z zewnątrz wyglądał dokładnie tak, jak mogłem przypuszczać: duży, otoczony ogrodem i z całkiem nowym samochodem na podjeździe. Rodzice Adama mieli podobny, więc po ich znajomych nie spodziewałem się niczego innego. My mieszkaliśmy we czworo w starej kamienicy ze zrzędliwym staruszkiem za ścianą. Nie należeliśmy do najbiedniejszych, ale sporo dałbym za brak konieczności dzielenia sypialni z młodszym bratem.

Córka właścicieli domu, przed którym sterczałem od pięciu minut, zdecydowanie nie miała tego rodzaju problemów. Adam wspominał zresztą, że rodzice zapisali ją do liceum na drugim końcu miasta tylko dlatego, że miało lepsze wyniki od lokalnego. Zapowiadały się niezłe wakacje.

Zdławiłem w sobie chęć wzięcia nóg za pas i zadzwoniłem do bramy, która odpowiedziała buczeniem oczekiwania na odpowiedź. Po chwili w głośniku rozległ się damski głos:

– Tak, słucham?

– Eee… Dzień dobry. Przyszedłem w sprawie pracy.

– Ach, oczywiście! Bardzo pro…

Pisk towarzyszący automatycznemu otwieraniu bramki zagłuszył resztę odpowiedzi. Pchnąłem furtkę i kilka kroków później znalazłem się na schodkach. W drzwiach wejściowych stanęła kobieta około pięćdziesiątki.

– Ty musisz być Leo, przyjaciel Adama – odezwała się na powitanie. Zrobiła krok, gestem zachęcając do wejścia. – Chodź, porozmawiamy o konkretach.

Te nie były szczególnie skomplikowane. Miałem zjawiać się w jej domu trzy razy w tygodniu, żeby zabierać córkę kobiety do ośrodka rehabilitacyjnego. A ponieważ studiowałem fizjoterapię, oczekiwano, że w dwa inne dni będę przychodził i ćwiczył z dziewczyną osobiście. Kobieta z wyraźnym niezadowoleniem wyjaśniła, że córka miała wypadek na motocyklu i konkretnie połamała sobie kość piszczelową. Przełknąłem nerwowo ślinę, ale niczego nie skomentowałem. Chwilowo wciąż poruszała się na wózku, ale oczekiwano, że wkrótce przerzuci się już na kule. Tak naprawdę miałem więc być szoferem, opiekunem i rehabilitantem przez jakieś dwadzieścia godzin w tygodniu. W głowie już obliczałem, czy dałoby radę pogodzić to z pracą w sklepie albo rozwożeniem pizzy.

– Skoro wszystko jasne, może chciałbyś poznać Sarę?

Tego momentu obawiałem się najbardziej. Nie wypadało jednak oponować – zresztą chciałem jak najszybciej mieć to za sobą. W końcu nie musiałem lubić tej dziewczyny, więc nawet gdyby faktycznie okazała się rozpieszczoną i naburmuszoną nastolatką, wystarczyło, żebym wypełniał zadania zlecone przez jej matkę.

Podążyłem więc za kobietą na taras oddzielony od domu dużymi, przeszklonymi drzwiami. Moja świeżo upieczona podopieczna półleżała na leżaku z nogą od stopy aż po kolano w gipsie. Na zewnątrz mocno grzało słońce, więc podejrzewałem, że wrażenia musiały być mało przyjemne, ale dziewczyna nie wyglądała na niezadowoloną. Miała przymknięte oczy, a na uszach słuchawki, dlatego nawet nie zauważyła, gdy się zbliżyliśmy. Nieznacznie kołysała głową, przez co ciemne włosy podskakiwały do rytmu.

Kobieta pochyliła się nad córką i dotknęła jej ramienia. Dziewczyna drgnęła nerwowo i otwarła oczy, a gdy dostrzegła matkę westchnęła ni to z irytacją, ni z ulgą. Zsunęła jedną słuchawkę.

– Co jest?

– Chciałam ci kogoś przedstawić. – Kobieta wskazała mnie ręką. – To Leo, twój nowy opiekun.

Dziewczyna spojrzała na mnie tylko przelotnie, po czym znów zwróciła się do matki.

– Przecież powiedziałam, że nie potrzebuję pomocy.

– Sara, nie zaczynaj – ostrzegła kobieta.

– Ale po co się upierasz? – Dziewczyna zaparła się rękoma, żeby usiąść bardziej prosto. – Przecież mogę sama jeździć na rehabilitację i…

– Nie będziesz w tym stanie sama jeździć po mieście. I koniec dyskusji. Leo będzie zaglądał zabierał cię na rehabilitację i pomagał ćwiczyć. Studiuje fizjoterapię, więc oboje na tym skorzystacie. A teraz bądź tak miła i pokaż się z dobrej strony.

Po tych słowach uśmiechnęła się do mnie przepraszająco i wróciła do domu. Sara spojrzała na mnie z ledwo hamowaną niechęcią i powiedziała:

– Miło pana poznać.

Szczerze w to wątpiłem, ale na głos powiedziałem tylko:

– Tylko nie żaden „pan”. Mów mi Leo.

– W porządku. Wystawią ci chociaż papierek za praktyki?

W pierwszej chwili nie załapałem, ale w końcu dotarło do mnie, co miała na myśli.

– Och, nie. To tylko praca wakacyjna. Na praktyki muszę załapać się do szpitala albo ośrodka.

Pokiwała głową, przyjmując informację do wiadomości.

– Więc kiedy zaczynasz?

– Jutro.

– Masz swój samochód?

– Jasne.

– Jak długo zostaniesz?

Czułem się jak na rozmowie kwalifikacyjnej. Sara przez cały czas siedziała wyprostowana jak struna, nawet na mnie nie patrząc. Odnosiłem wrażenie, że obserwowanie gałęzi kołysanych słabym wiatrem interesuje ją bardziej od mojej osoby. Zadawała tylko kolejne pytania, aż wreszcie wyczerpały jej się możliwości. Niedługo później pożegnałem się i wróciłem do domu z poczuciem, że czekają mnie naprawdę ciężkie tygodnie.

Następnego dnia poznałem ojca Sary, choć to dość mocne słowo, jak na opis naszego spotkania. Mężczyzna przywitał mnie w drzwiach i wręczył zapasowy klucz do furtki, żeby dziewczyna nie musiała się fatygować, kiedy jego i żony nie było w domu. Później wyszedł, tłumacząc się sprawami zawodowymi. Nie wątpiłem, że ufali mi głównie przez polecenie rodziców Adama, ale i tak czułem się dziwnie, przypinając kluczyk do własnego pęku z breloczkiem przywiezionym z wakacji.

Sara była już gotowa do wyjścia – siedziała w holu na wózku z niedużym plecakiem zawieszonym na uchwytach przy oparciu. Pamiętając o tym, jak zachowywała się poprzedniego dnia, zdobyłem się tylko na zdawkowe pozdrowienie. Potem jednak przypomniałem sobie o schodkach przed domem i braku jakiegokolwiek podjazdu. Dziewczyna szybko potwierdziła moje obawy – musiałem znieść ją z wózkiem. Nic dziwnego, że matka tak upierała się przy zatrudnieniu pomocy.

Nie miałem nawet pojęcia, jak zabrać się za złapanie wózka, żeby nie zrzucić przy okazji Sary, nie mówiąc już o dźwiganiu go w dół. Dziewczyna przyglądała się moim poczynaniom z coraz większym zdenerwowaniem.

– Mogę po prostu zejść – powiedziała w końcu. – To tylko trzy schody, dam sobie…

– Nie ma mowy – zaoponowałem od razu. – Masz nie obciążać nogi, póki…

– Jadę na rehabilitację.

– I myślisz, że od razu postawią cię na nogi i każą chodzić?

Mój protekcjonalny ton zamknął jej usta. Wydęła tylko z niezadowoleniem wargi i znów wbiła spojrzenie w przestrzeń. Świetnie. Po raz kolejny spróbowałem chwycić wózek, ale każda poza była albo niepraktyczna, albo niezbyt przyzwoita. Westchnąłem.

– A może po prostu zaniosę cię do samochodu bez wózka? – zaproponowałem.

– Co?

Byłem pewien, że usłyszała mnie doskonale. Podrapałem się po głowie.

– To najlepsze rozwiązanie w tej sytuacji. Zaraz będziemy spóźnieni, a sam nie zniosę cię razem z wózkiem.

Gdybym akurat na nią nie patrzył, przegapiłbym moment, w którym mocniej zacisnęła szczęki. Później od razu je rozluźniła i rzuciła:

– Jak chcesz.

No i proszę. Naburmuszona i obrażona – dokładnie tak jak mówiłem. Najchętniej natychmiast napisałbym Adamowi, że wpakował mnie na niezłą minę, ale naprawdę brakowało nam czasu. Pochyliłem się więc nad Sarą i najdelikatniej jak umiałem, wsunąłem jej ręce za plecy i pod kolana. Dziewczyna nie zamierzała mi w żaden sposób pomagać, więc upewniłem się, że trzymam ją dość pewnie i wyprostowałem się nie bez trudu. Zszedłem po schodkach i w mgnieniu oka dotarłem pod drzwi samochodu. Sara wciąż nie wykazywała żadnego zainteresowania.

– Mogłabyś?

Nie odpowiedziała, ale wyciągnęła rękę i otwarła drzwi. Ugiąłem kolana, żeby posadzić ją na fotelu i niechcący zahaczyłem głową dziewczyny o dach auta.

– Hej! – zawołała oburzona, odruchowo unosząc ręce.

– Wybacz! – Pochyliłem się mocniej i tym razem bez przeszkód odłożyłem ją na siedzenie. – Nic ci nie jest?

– I tak jedziemy do szpitala – odparła lekceważąco.

Otwarłem usta, żeby dodać coś jeszcze, ale zaraz je zamknąłem. Przecież nie zrobiłem tego celowo. Nie miałem zamiaru tłumaczyć się przed jakimś dzieciakiem.

Niestety, reszta dnia wcale nie wypadła lepiej. W trakcie jazdy Sara wyjęła z plecaka książkę, wyraźnie zaznaczając, że nie ma ochoty na rozmowy. W ośrodku zostawiłem ją pod opieką rehabilitanta i poszedłem po kawę, żeby poprawić sobie nieco humor. Nie pomogło, zwłaszcza gdy po wszystkim zmuszony byłem spędzić w męczącej ciszy jeszcze półtorej godziny. Gdy tylko pojawiła się matka Sary, z ulgą uciekłem do domu.

  Zacząłem chwytać się na tym, że z utęsknieniem wyczekuję chwili, kiedy zmiana w roli opiekuna
się skończy i będę mógł iść do drugiej pracy. Rozwożenie jedzenia z nadzieją na lichy napiwek  sprawiało mi zdecydowanie więcej frajdy niż spędzanie czasu z Sarą. Dziewczyna albo siedziała z nosem w książce, albo zachowywała się, jakbym miał trąd. Od niefortunnego wypadku z samochodem za każdym razem patrzyła na mnie krzywo, gdy brałem ją na ręce i osłaniała głowę, jakby za grosz mi nie ufała. Odpłacałem jej się tym samym – przynajmniej w kwestii milczenia i skąpych odzywek. Jedyne chwile, kiedy zdawaliśmy się posiadać choćby cienką nić porozumienia, następowały w obecności jej rodziców. Nie trwały więc szczególnie długo.

Po dwóch tygodniach nabrałem dystansu. W końcu mało kto był zadowolony ze swojej pracy. Najważniejsze to ją wykonać, zgarnąć pieniądze i wrócić do domu. Wiedziałem, że kiedyś przyjdzie podobna refleksja, ale nie spodziewałem się jej jeszcze przed końcem studiów.

Z westchnieniem wysiadłem z samochodu. Jak automat otwarłem furtkę i wszedłem po schodkach. Nie zawracałem sobie głowy pukaniem – szybko załapałem, że Sara i tak nie otworzy. Wolała siedzieć w holu i czekać, aż sam sobie poradzę. Zadziwiające jak na kogoś, kto beze mnie był więźniem we własnym domu.

Tym razem jednak dziewczyny ani wózka nie było w korytarzu. Zmarszczyłem brwi i sprawdziłem zegarek. Mogłem powiedzieć o niej wiele, ale z pewnością nie to, że była niepunktualna albo roztargniona. Właściwie dotychczas działała niemal jak w zegarku. Zsunąłem buty i ruszyłem w głąb domu. Minąłem kuchnię i stanąłem na progu salonu, który ewidentnie przeorganizowano tak, żeby Sara swobodnie mogła dotrzeć na taras. Tam zresztą dostrzegłem ją przez szklane drzwi. Gdy podszedłem bliżej, zauważyłem, że dziewczyna rozmawia akurat z sąsiadką. Kobieta niemal wisiała na płocie, mówiąc coś z szerokim uśmiechem. Dobiegł mnie jej stłumiony głos:

– I to na pewno nie problem, że przychodzi do was?

– Ależ skąd! – zapewniła Sara. – Ja teraz do państwa raczej nie podskoczę, a przez laptopa nie tłumaczy się tak dobrze.

Chwyciłem za klamkę i przesunąłem lekko drzwi. Dziewczyna od razu odwróciła się w moim kierunku.

– To już? – rzuciła zamiast powitania. – Przepraszam, zagadałam się. Już idę.

Serdecznie pożegnała się z sąsiadką, nie dając mi nawet nic powiedzieć. Otwarłem szerzej drzwi, przepuściłem ją i grzecznie pokiwałem kobiecie. Gdy zwróciłem się w kierunku Sary, ta właściwie zniknęła już w holu, sprawnie lawirując wózkiem.

– Całkiem nieźle ci idzie – zauważyłem.

– Mam sporo czasu – przyznała, zatrzymując się tam, gdzie zwykle.

Podszedłem i wziąłem ją na ręce bez pytania. Zachwiałem się przy tym, więc odruchowo zacisnęła mocno palce na mojej koszulce. Kiedy odzyskałem równowagę, popatrzyłem na nią bez słowa, ale to wystarczyło, żeby speszyła się i zabrała rękę.

– Co tłumaczysz? – zapytałem, ruszając do wyjścia.

– Emm… matematykę. Wnuk sąsiadki średnio sobie radzi, więc daję mu korepetycje.

Posadziłem ją na fotelu. Zanim wózek ułożyłem w bagażniku i usiadłem za kierownicą, Sara już trzymała nos w książce. Jak na ludzi, którzy nie rozmawiali wiele, całkiem dobrze poszło nam wypracowanie codziennych nawyków. Po zajechaniu pod ośrodek znów sadzałem ją na wózku i wiozłem do głównego holu, potem trochę przyglądałem się wykonywanym ćwiczeniom, żeby je zapamiętać, a przez resztę czasu zagadywałem pielęgniarki albo siedziałem w kafeterii. Po powrocie do domu czekaliśmy na powrót jej matki w salonie albo na tarasie.

Tym razem jednak, gdy zatrzymałem się w holu, wzrokiem szukając rehabilitanta, Sara chwyciła za kółka i odjechała kawałek. Ku mojemu zdumieniu, zbliżyła się do dziecka leżącego w wózku i wydzierającego się w niebogłosy. Pochyliła się, omal nie spadając na ziemię i podniosła z podłogi zmarnowanego pluszowego misia. Ruszyłem w jej kierunku. W tej samej chwili matka dziecka odwróciła się od recepcji, popatrzyła na Sarę i uśmiechnęła się.

– Dziękuję.

Dziewczyna odpowiedziała uśmiechem, podała maluchowi zabawkę i znów chwyciła za koła. Zatrzymałem się obok, a ona niczego nieświadoma z impetem przejechała mi po stopie, obracając wózek.

Syknąłem, zabierając gwałtownie nogę. Dziewczyna puściła koła, wytrzeszczyła oczy i przyłożyła dłonie do ust.

– Przepraszam!

Jej reakcja zdumiała mnie tak bardzo, że w pierwszej chwili nawet nie odpowiedziałem. Z ostatnich dwóch tygodni nie miałem nawet jednego dobrego wspomnienia z tą dziewczyną. Tymczasem dziś okazywała się bardziej ludzka i normalna – zupełnie jakby w nocy przybyli obcy, który podmienili ją na klona. Potrząsnąłem głową, odpychając głupie myśli. Jedna jaskółka wiosny nie czyni.

A jednak jadąc do niej kolejnego dnia, zastanawiałem się, dlaczego przy innych ludziach Sara zachowywała się tak otwarcie. Po co grać miłą przy osobach, których prawdopodobnie nigdy więcej nie zobaczy? Zwłaszcza, że przy mnie nie miała podobnych odruchów. Grała dobrze wychowaną czy też chodziło o coś zupełnie innego?

Tego dnia nie musieliśmy jechać do ośrodka – mieliśmy za to trening w domu. Tych chwil nienawidziłem jeszcze bardziej, bo nie mogłem uwolnić się od dziewczyny nawet na chwilę. Nasze rozmowy ograniczały się jedynie do krótkich poleceń, które Sara wykonywała bez zająknięcia. Czasem widziałem na jej twarzy napięcie albo zmęczenie, ale ani razu nie wyraziła swojego niezadowolenia na głos. To sprawiło, że znów pomyślałem o nieoczekiwanej zmianie, jaką widziałem ledwie dobę wcześniej.

– Dlaczego udzielasz korepetycji? – zagadnąłem, obserwując, jak ćwiczy.

– Chyba nie rozumiem pytania.

Cóż, faktycznie nie było najmądrzejsze. Sara jednak już patrzyła na mnie z uwagą, więc nie mogłem się wycofać.

– Po prostu byłem ciekaw, czemu ktoś taki uczy…

– Ktoś taki? – powtórzyła. – A co to ma znaczyć?

– Nie wydajesz się osobą, która lubi…

– Co, pomagać? – podpowiedziała ze złością.

– Nic takiego nie powiedziałem. Zresztą, dlaczego mi się dziwisz? Do mnie nawet nie raczysz się odzywać, chociaż nie mam pojęcia, co takiego zrobiłem.

– Och, przepraszam bardzo! Nie sądziłam, że pana uraziłam!

Policzki jej poczerwieniały.

– Czemu miałabym być miła dla kogoś, kto spędza ze mną czas, bo mu płacą? Jestem twoją pracą, więc tak się zachowuję. Nie, żebyś ty choć raz pokazał, że ci to przeszkadza.

Osłupiałem. Oboje siedzieliśmy na podłodze w jej salonie, więc oczy mieliśmy na tej samej wysokości, ale Sara odwróciła głowę, znów patrząc wszędzie, byle nie na mnie. Po raz pierwszy jednak nie wziąłem tego za objaw zarozumialstwa. Jeśli już to… zawstydzenia. Poczułem coś na kształt współczucia.

– Wiesz, czemu wziąłem tę pracę?

Nie spojrzała na mnie, ale pokręciła głową. Też odwróciłem wzrok i prychnąłem.

– Chciałem uzbierać pieniądze na kurs na motor.

Kątem oka zauważyłem, że przelotnie na mnie zerknęła. Jednocześnie drgnęły jej kąciki ust.

– Serio?

– Mhm.

– Strasznie kretyński pomysł.

– Właśnie widzę.

Wreszcie popatrzyliśmy na siebie i niespodziewanie oboje wybuchliśmy śmiechem. I chociaż nie wydarzyło się nic spektakularnego, reszta zmiany upłynęła zaskakująco… przyjemnie. Zresztą kolejne dni też takie były. I stanowczo wystarczyły, żebym spojrzał na Sarę w nowym świetle. Jak wtedy, gdy w szpitalu spotkałem znajomego, a ona od razu sięgnęła po książkę, zbyt nieśmiała, żeby włączyć się w rozmowę. I rozpromieniła się, jak tylko ją przedstawiłem.

***

W sobotę słońce prażyło równie mocno jak w dniu, gdy się poznaliśmy. Wiedziałem, że cała rodzina jest w domu, więc dla odmiany skorzystałem z dzwonka.

– Leo? – Mama Sary patrzyła na mnie, jakbym miał dwie głowy. – Ale dziś… nie pracujesz.

– Wiem. Sara mówiła, że jej znajomi idą na basen. I pomyślałem, że też chciałaby skorzystać z pogody.

Sara była nie mniej zdumiona od mamy, a w dodatku sceptycznie nastawiona do wychodzenia w miejsca publiczne. Musiałem więc obiecać, że nie zamierzam robić z niej małpy w ZOO, zanim zgodziła się ubrać.

Przez pół drogi dopytywała, dokąd jedziemy, aż zgłośniłem radio i zacząłem wywrzaskiwać kolejne piosenki.

– Park krajobrazowy?

Spojrzała na mnie z niedowierzaniem

– Nie spotkamy tłumów i oboje się dotlenimy. Poza tym, mają tu świetny taras widokowy.

      Pchanie wózka było uciążliwe, ale wreszcie spocony i zdyszany zatrzymałem się przy barierce
tarasu, z którego rozpościerał się widok na trzy wodospady. Oczy Sary rozbłysły jak latarnie.

– A nie mówiłem?

Choć raz milczenie między nami nie było pełne napięcia. Podziwialiśmy widok, ciesząc się promieniami słońca i lekkim wiatrem. Oparłem łokcie o balustradę i wychyliłem się, czując kropelki wody na twarzy. Po chwili coś poruszyło barierką. Obróciłem się do Sary i zobaczyłem, jak próbuje podnieść się z wózka.

– A co ty wyrabiasz?

– Wstaję.

– Tyle widzę.

– Patrząc przez deski, czuję się jak w klatce.

– Sara, siadaj i się nie wygłupiaj. Nie zabrałem cię tu, żebyś zrobiła sobie krzywdę.

Gdy mnie nie posłuchała, chwyciłem ją w pasie i posadziłem, a potem odsunąłem wózek od barierki.

– Hej! – obruszyła się.

– Jak coś sobie zrobisz, twoi rodzice mnie zabiją.

– Jest lato w pełni, a ja tkwię na tym głupim wózku.

– Jeszcze tylko trochę – zapewniłem. – Jeśli ukucnę i będę patrzył przez barierki, będzie ci lepiej?

– Nie.

Westchnęła z rezygnacją.

– Ale dzięki, że proponujesz.

Ciszę wypełniały szum wody i świergot ptaków. Nie podchodziłem do barierki, żeby nie kusić Sary.

– Czemu po mnie dzisiaj przeszedłeś? – zapytała po chwili. – Bo jeśli robisz to z litości, to nie musisz się fatygować.

Przewróciłem oczami.

– A nie mogę po prostu cię lubić?

– Po tym, co mówiłeś ostatnio?

Touché.

– Oceniłem cię za szybko.

– Doprawdy? - rzuciła z kpiną. 

– Chcesz usłyszeć, jak sądziłem, że będziesz rozpieszczonym dzieciakiem z pretensjami do świata?

– Raczej przyznania, że role się odwróciły.

Prychnąłem, ale Sara miała rację. Myślałem, że jestem bohaterem, który ma naprawić jej świat, a koniec końców to ona poprawiła mój światopogląd.

Pewnie powinienem uznać to za karmę, ale dwa tygodnie później rodzice Sary podziękowali mi za współpracę. Dziewczyna zaczęła poruszać się o kulach, a jej ojciec rozpoczął urlop, więc nie potrzebowali moich usług. I chociaż wolałbym sam tego przed sobą nie przyznawać, to nie pieniądze były tym, czego najbardziej żałowałem. Cały tydzień dobierałem sobie jak najwięcej godzin w pizzerii, a z nadejściem kolejnego poniedziałku uznałem, że przecież nie byłem żadną bohaterką łzawej komedii romantycznej. Nie zamierzałem siedzieć i się nad sobą użalać.

Wierciłem się, próbując znaleźć właściwą pozycję, ale nic nie pomagało. Czy te krzesełka zawsze były takie niewygodne? Może chodziło po prostu o tę sytuację. Po raz kolejny w ciągu kwadransa zerknąłem nerwowo na drzwi naprzeciw. Wreszcie jedno skrzydło otwarło się z impetem, pchane barkiem i kulą. Doskoczyłem do niego i chwyciłem za klamkę.

Zdumione spojrzenie błękitnych oczu padło na moją twarz i zaraz zostało zastąpione przez konsternację.

– Leo?

Uśmiechnąłem się.

– Wiesz, tym razem nie musiałabyś patrzeć przez barierki.

Powoli jej twarz też rozjaśnił uśmiech.

Ta, zapowiadały się niezłe wakacje.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz