poniedziałek, 14 grudnia 2020

Bogini księżyca i śmierci cz.1

Serce waliło w jej piersi jak oszalałe. Mięśnie ud piekły niemiłosiernie, ale nie odważyła się zatrzymać. Kiedy kolejna gałąź smagnęła ją po twarzy, syknęła jednocześnie z bólu i bezsilności. Sukienkę miała podartą już tak bardzo, że długie poły materiału ciągnęły się za nią niczym skrzydła, szeleszcząc i hacząc o krzewy. Długie włosy przy każdym kroku obijały się o plecy niczym grzywa zwierzęcia ściganego podczas łowów. Właśnie tak się czuła. Jak bezbronny jeleń ścigany przez watahę wygłodniałych wilków. Gdyby jednak podążały za nią dzikie zwierzęta, nie musiałaby się bać. To ona była ich postrachem.

Nadciągający oprawcy potrafili jednak dużo więcej niż kłapanie zębiskami czy rozszarpywanie szponami. A ona po raz kolejny nie zabrała łuku i strzał. Wiedziała, że jeśli przeżyje, brat znowu zrobi niezłą awanturę.

Dawno już minęły czasy, gdy była niezwyciężona. Upływały kolejne lata, dekady i wieki, a wrogowie rośli w siłę, łamiąc pradawne prawa i moce. Ona i jej podobni nazywali ich thanásima - śmiercionośni. Nie wiedzieli, w jaki sposób powstali i dlaczego postanowili ich zgładzić, ale jedno było pewne: doskonale wiedzieli, jak wypełniać swoje zadanie. Posiadali nieznane nikomu moce, które sprawiały, że ich własne czary słabły, a w końcu - całkiem znikały. Właśnie dlatego zamknęli się w posiadłości na szczycie góry niemożliwej do zdobycia i zbierali informacje. Jak z nimi walczyć. Kim byli. Skąd czerpali swoje moce. Chociaż powinna raczej powiedzieć "zbierali". Ona, a z nią całe młodsze rodzeństwo, nie mieli do tego prawa. Według ojca we czwórkę powinni tkwić w koszmarnym pałacu, czekając, aż ktoś inny wybawi ich z kłopotów. Tyle, że nigdy nie była grzeczną dziewczynką. Wiązało się z tym zresztą wiele ciekawych historii. I miała szczerą nadzieję, że ta nie była jej ostatnią.

Przeskoczyła nad wystającym konarem, rozdzierając skórę na dłoni. Natychmiast przeklęła pod nosem i zacisnęła ją w pięść. Krew przyciągała łowców. Kto, jak nie ona, miałby to wiedzieć.

Pozwoliła sobie na rzut oka przez ramię i natychmiast pożałowała. Czarne macki dymu, który zwiastował zbliżających się śmiercionośnych, były dużo bliżej niż się spodziewała. Była w znakomitej formie - jak zawsze. Przemknęło jej przez myśl, że być może jednak nie doceniała wroga.

Kiedy przebiegła pod rozłożystym świerkiem, z jego gałęzi zerwało się stado kruków. Symbol śmierci. Mało optymistyczny omen. W szarym świetle poranka ptaki wyglądały wyjątkowo upiornie i choć zazwyczaj nie była szczególnie przesądna, musiała przyznać, że ich wyczucie czasu robiło na wrażenie.

Przez własne dyszenie i myśli nie usłyszała nawet świstu, gdy coś nagle przemknęło tuż przy jej policzku. Poczuła tylko znajomy podmuch powietrza i zupełnie odruchowo odwróciła głowę, podążając wzrokiem za strzałą. Sekundę później zniknęła w odmętach dymu i wydawać by się mogło, że w nim przepadła, ale wtedy rozległo się potworne wycie. Strzała dosięgła celu. Oczywiście, że tak. Nie mogłaby wątpić.

Nie zdążyła odwrócić głowy z powrotem, kiedy niespodziewanie zderzyła się z ciepłą klatką piersiową kogoś fantastycznie zbudowanego. Mężczyzna jedną ręką objął jej głowę, nie fatygując się nawet po wyjęcie kolejnej strzały. Wiedziała znakomicie, co to oznaczało: towarzystwo. Jęknęła cicho w jego pierś. Dlaczego ją wydał?

Jak na zawołanie poczuła obecność kolejnych osób. Mężczyzny i kobiety. Potrafiła wyobrazić sobie, jak dumnie stoją z kadyceuszem i włócznią, nic sobie nie robiąc z nadciągającego wroga. Mieli teraz przewagę liczebną. Śmiercionośnych było ledwie dwóch. Nie mieli najmniejszych szans. Właśnie dlatego czarny dym okrążył grupę i szybko się rozproszył, jakby był tylko złudzeniem. Całą scenę oglądała kątem oka przez kotarę włosów, bo niespodziewany wybawiciel nadal przyciskał ją mocno do siebie.

- Puść ją, Apollo.

Lodowaty ton zwiastował kłopoty, ale reprymenda kobiety nie przerażała tak bardzo jak możliwość, że powie o wszystkim ojcu. Jego gniew byłoby słychać aż w zaświatach.

Mężczyzna spełnił rozkaz. Odsunął się powoli, najpierw sprawdzając uważnym wzrokiem, czy nie zraniła się zbyt mocno. Najwyraźniej siniaki i rozcięcia wyglądały jednak niegroźnie, bo wreszcie ustąpił miejsca kobiecie, marszcząc z niezadowoleniem czoło. Nawet taki grymas nie potrafił go oszpecić.

Stanęła przede nią wysoka, szczupła kobieta z twarzą nieruchomą, jakby była wykuta z kamienia. Jej kocie oczy niebezpiecznie pociemniały, ale poza tym nie okazała żadnych uczuć. W złotej włóczni, którą trzymała w dłoni, widziała swoje odbicie. Małej, brudnej dziewczynki. Najmłodszej z sióstr.

- Coś ty sobie wyobrażała? - zapytała spokojnie. Siostra nienawidziła tego tonu. Sprawiał, że czuła się jeszcze mniejsza. - Ojciec wyraźnie nakazał nam pozostać w domu. Nieustannie łamiesz wszystkie zasady, uważając, że jesteś mądrzejsza od innych. Wymykasz się i narażasz, sprawiając, że nie możemy skupić się na ważnych sprawach. Mogłaś przed chwilą zginąć. Naprawdę tego chcesz? Czy nie istnieją już bardziej wyszukane sposoby zwracania na siebie uwagi, Artemido?

Zacisnęła szczęki i zabroniła sobie odpowiadać. Nie było sensu kłócić się z boginią mądrości. Na każdy argument miała pięć innych i nijak nie dało się wyprowadzić jej z równowagi. Najskuteczniejszym rozwiązaniem było rozsądne milczenie. Nawet pełne złości i upokorzenia.

- Wróćmy do domu, zanim zjawi się ich więcej. I przemyśl sobie moje słowa. - Atena odwróciła się z gracją. - Inaczej będę zmuszona powiedzieć ojcu. A wiesz, że wolałabym go nie martwić.

Nie czekając dłużej, ruszyła przed siebie w kierunku wejścia do pałacu. Artemida dziękowała w duchu, że obyło się bez wyczerpującej przemowy, jaką uraczyła ją ostatnim razem. Tylko ona potrafiła mówić tak długo, nie tracąc głosu.

Przeniosła wzrok na młodszego brata. Wesoły zazwyczaj Hermes wzruszył tylko ramionami i z pełną współczucia miną podążył od razu za starszą siostrą. Tymczasem Apollo położył dłoń na ramieniu bliźniaczki, czekając, aż pozostali oddalą się na bezpieczną odległość. Jego błękitne oczy wyrażały najszczerszą skruchę.

- Wiesz, jak ciężko coś przed nią ukryć - mruknął w ramach przeprosin.

- Pewnie nawet nie próbowałeś - burknęła.

- No wiesz, za każdym razem cię bronię - obruszył się. - Staję po twojej stronie nawet, jeśli i mi się za to obrywa.

Nie mogła temu zaprzeczyć. Łączyła ich wyjątkowa więź i to nie tylko dlatego, że potrafili porozumiewać się bez słów oraz doskonale wyczuwać nastroje drugiego. Przez to, że byli bliźniakami, od pierwszych chwil wszystko robili razem. A kiedy jedno wpadało w kłopoty, drugie robiło, co tylko w jego mocy, żeby je wyciągnąć. Cóż mogła poradzić, że częściej to ją trzeba było ratować.

- Wiem. I tak nie umiem się na ciebie gniewać.

Twarz Apollina rozjaśnił jeden z jego najpiękniejszych uśmiechów przeznaczonych tylko dla niej - jego siostry bliźniaczki. Nawet z zachmurzoną miną był już nieziemsko przystojny, ale teraz wręcz oszałamiał pięknem. Tragiczne rzeźby i obrazy, na których śmiertelnicy śmiali się go utrwalać nie miały nic wspólnego z rzeczywistością. Kobiety mdlały na widok Apolla. Na całym Olimpie nie istniał przystojniejszy bóg. Artemida nie czuła się w żadnym calu brzydka, ale przy nim była ledwie ziarnkiem piasku ustawionym obok najczystszego diamentu.

- Chodźmy, zanim Atena zdenerwuje się jeszcze bardziej.

- Chciałabym widzieć, jak wygląda jej gniew.

Odpowiedział jej cichy śmiech.

- To dlatego, że lubisz pakować się w szczególnie niebezpieczne sytuacje.

Przechodząc pod łukiem prowadzącym do naszego pałacu pomyślała, że Apollo pewnie miał rację.


---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Tekst został poprawiony na formę narratora 3-osobowego, żeby pasować do dalszego ciągu ;) Możesz znaleźć mnie też na fantastyka.pl, opowi.pl czy Wattpadzie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz