Serce waliło w jej
piersi jak oszalałe. Mięśnie ud piekły niemiłosiernie, ale nie odważyła się
zatrzymać. Kiedy kolejna gałąź smagnęła ją po twarzy, syknęła jednocześnie z
bólu i bezsilności. Sukienkę miała podartą już tak bardzo, że długie poły
materiału ciągnęły się za nią niczym skrzydła, szeleszcząc i hacząc o krzewy.
Długie włosy przy każdym kroku obijały się o plecy niczym grzywa zwierzęcia
ściganego podczas łowów. Właśnie tak się czuła. Jak bezbronny jeleń ścigany
przez watahę wygłodniałych wilków. Gdyby jednak podążały za nią dzikie
zwierzęta, nie musiałaby się bać. To ona była ich postrachem.
Nadciągający oprawcy
potrafili jednak dużo więcej niż kłapanie zębiskami czy rozszarpywanie
szponami. A ona po raz kolejny nie zabrała łuku i strzał. Wiedziała, że jeśli
przeżyje, brat znowu zrobi niezłą awanturę.
Dawno już minęły czasy,
gdy była niezwyciężona. Upływały kolejne lata, dekady i wieki, a wrogowie rośli
w siłę, łamiąc pradawne prawa i moce. Ona i jej podobni nazywali ich thanásima
- śmiercionośni. Nie wiedzieli, w jaki sposób powstali i dlaczego postanowili
ich zgładzić, ale jedno było pewne: doskonale wiedzieli, jak wypełniać swoje
zadanie. Posiadali nieznane nikomu moce, które sprawiały, że ich własne czary
słabły, a w końcu - całkiem znikały. Właśnie dlatego zamknęli się w posiadłości
na szczycie góry niemożliwej do zdobycia i zbierali informacje. Jak z nimi
walczyć. Kim byli. Skąd czerpali swoje moce. Chociaż powinna raczej powiedzieć
"zbierali". Ona, a z nią całe młodsze rodzeństwo, nie mieli do tego
prawa. Według ojca we czwórkę powinni tkwić w koszmarnym pałacu, czekając, aż
ktoś inny wybawi ich z kłopotów. Tyle, że nigdy nie była grzeczną dziewczynką.
Wiązało się z tym zresztą wiele ciekawych historii. I miała szczerą nadzieję,
że ta nie była jej ostatnią.
Przeskoczyła nad
wystającym konarem, rozdzierając skórę na dłoni. Natychmiast przeklęła pod
nosem i zacisnęła ją w pięść. Krew przyciągała łowców. Kto, jak nie ona, miałby
to wiedzieć.
Pozwoliła sobie na rzut
oka przez ramię i natychmiast pożałowała. Czarne macki dymu, który zwiastował
zbliżających się śmiercionośnych, były dużo bliżej niż się spodziewała. Była w
znakomitej formie - jak zawsze. Przemknęło jej przez myśl, że być może jednak
nie doceniała wroga.
Kiedy przebiegła pod
rozłożystym świerkiem, z jego gałęzi zerwało się stado kruków. Symbol śmierci.
Mało optymistyczny omen. W szarym świetle poranka ptaki wyglądały wyjątkowo
upiornie i choć zazwyczaj nie była szczególnie przesądna, musiała przyznać, że
ich wyczucie czasu robiło na wrażenie.
Przez własne dyszenie i
myśli nie usłyszała nawet świstu, gdy coś nagle przemknęło tuż przy jej
policzku. Poczuła tylko znajomy podmuch powietrza i zupełnie odruchowo
odwróciła głowę, podążając wzrokiem za strzałą. Sekundę później zniknęła w odmętach
dymu i wydawać by się mogło, że w nim przepadła, ale wtedy rozległo się
potworne wycie. Strzała dosięgła celu. Oczywiście, że tak. Nie mogłaby wątpić.
Nie zdążyła odwrócić
głowy z powrotem, kiedy niespodziewanie zderzyła się z ciepłą klatką piersiową
kogoś fantastycznie zbudowanego. Mężczyzna jedną ręką objął jej głowę, nie
fatygując się nawet po wyjęcie kolejnej strzały. Wiedziała znakomicie, co to
oznaczało: towarzystwo. Jęknęła cicho w jego pierś. Dlaczego ją wydał?
Jak na zawołanie poczuła
obecność kolejnych osób. Mężczyzny i kobiety. Potrafiła wyobrazić sobie, jak
dumnie stoją z kadyceuszem i włócznią, nic sobie nie robiąc z nadciągającego
wroga. Mieli teraz przewagę liczebną. Śmiercionośnych było ledwie dwóch. Nie
mieli najmniejszych szans. Właśnie dlatego czarny dym okrążył grupę i szybko
się rozproszył, jakby był tylko złudzeniem. Całą scenę oglądała kątem oka przez
kotarę włosów, bo niespodziewany wybawiciel nadal przyciskał ją mocno do
siebie.
- Puść ją, Apollo.
Lodowaty ton zwiastował
kłopoty, ale reprymenda kobiety nie przerażała tak bardzo jak możliwość, że
powie o wszystkim ojcu. Jego gniew byłoby słychać aż w zaświatach.
Mężczyzna spełnił
rozkaz. Odsunął się powoli, najpierw sprawdzając uważnym wzrokiem, czy nie
zraniła się zbyt mocno. Najwyraźniej siniaki i rozcięcia wyglądały jednak
niegroźnie, bo wreszcie ustąpił miejsca kobiecie, marszcząc z niezadowoleniem
czoło. Nawet taki grymas nie potrafił go oszpecić.
Stanęła przede nią
wysoka, szczupła kobieta z twarzą nieruchomą, jakby była wykuta z kamienia. Jej
kocie oczy niebezpiecznie pociemniały, ale poza tym nie okazała żadnych uczuć.
W złotej włóczni, którą trzymała w dłoni, widziała swoje odbicie. Małej,
brudnej dziewczynki. Najmłodszej z sióstr.
- Coś ty sobie
wyobrażała? - zapytała spokojnie. Siostra nienawidziła tego tonu. Sprawiał, że
czuła się jeszcze mniejsza. - Ojciec wyraźnie nakazał nam pozostać w domu.
Nieustannie łamiesz wszystkie zasady, uważając, że jesteś mądrzejsza od innych.
Wymykasz się i narażasz, sprawiając, że nie możemy skupić się na ważnych
sprawach. Mogłaś przed chwilą zginąć. Naprawdę tego chcesz? Czy nie istnieją
już bardziej wyszukane sposoby zwracania na siebie uwagi, Artemido?
Zacisnęła szczęki i
zabroniła sobie odpowiadać. Nie było sensu kłócić się z boginią mądrości. Na
każdy argument miała pięć innych i nijak nie dało się wyprowadzić jej z
równowagi. Najskuteczniejszym rozwiązaniem było rozsądne milczenie. Nawet pełne
złości i upokorzenia.
- Wróćmy do domu, zanim
zjawi się ich więcej. I przemyśl sobie moje słowa. - Atena odwróciła się z
gracją. - Inaczej będę zmuszona powiedzieć ojcu. A wiesz, że wolałabym go nie
martwić.
Nie czekając dłużej,
ruszyła przed siebie w kierunku wejścia do pałacu. Artemida dziękowała w duchu,
że obyło się bez wyczerpującej przemowy, jaką uraczyła ją ostatnim razem. Tylko
ona potrafiła mówić tak długo, nie tracąc głosu.
Przeniosła wzrok na
młodszego brata. Wesoły zazwyczaj Hermes wzruszył tylko ramionami i z pełną
współczucia miną podążył od razu za starszą siostrą. Tymczasem Apollo położył
dłoń na ramieniu bliźniaczki, czekając, aż pozostali oddalą się na bezpieczną
odległość. Jego błękitne oczy wyrażały najszczerszą skruchę.
- Wiesz, jak ciężko coś
przed nią ukryć - mruknął w ramach przeprosin.
- Pewnie nawet nie
próbowałeś - burknęła.
- No wiesz, za każdym
razem cię bronię - obruszył się. - Staję po twojej stronie nawet, jeśli i mi
się za to obrywa.
Nie mogła temu
zaprzeczyć. Łączyła ich wyjątkowa więź i to nie tylko dlatego, że potrafili
porozumiewać się bez słów oraz doskonale wyczuwać nastroje drugiego. Przez to,
że byli bliźniakami, od pierwszych chwil wszystko robili razem. A kiedy jedno
wpadało w kłopoty, drugie robiło, co tylko w jego mocy, żeby je wyciągnąć. Cóż
mogła poradzić, że częściej to ją trzeba było ratować.
- Wiem. I tak nie umiem
się na ciebie gniewać.
- Chodźmy, zanim Atena
zdenerwuje się jeszcze bardziej.
- Chciałabym widzieć,
jak wygląda jej gniew.
Odpowiedział jej cichy
śmiech.
- To dlatego, że lubisz
pakować się w szczególnie niebezpieczne sytuacje.
Przechodząc pod łukiem
prowadzącym do naszego pałacu pomyślała, że Apollo pewnie miał rację.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz